poniedziałek, 9 lutego 2015

Chapter 20.

Wszystko już wiem,
Aż wstyd się przyznać
Rzucić się w przepaść
Jest prościej niż ją wyznać.

*G* 

Od dwóch godzin powinien zawzięcie trenować wraz z kadrą na Bergisel. Gdyby nie serdeczność i wyrozumiałość Kuttina, zmuszony byłby do zostawienia jej samej, a tego nie chciał. Mimo tego, że czuła się dobrze, a z jej stanem nie było żadnych większych problemów. Może prócz jednego, ale o tym musiał z nią porozmawiać w odpowiednim momencie. Napędziła mu cholernego stracha. Sam nie pamiętał kiedy ostatnio tak się bał. W czasie drogi do szpitala dużo myślał. Szczególnie o tym, że może ją stracić. Wtedy nie wiedział jaki jest jej stan i myślami był przy najgorszych opcjach. Nie była jego. Nie znali się za dobrze. Ale czuł się tak jakby tracił najważniejszą dla siebie osobę. To było stanowczo dziwne, lecz uczucie jakie wtedy mu towarzyszyło było w miarę okey. Siedział na krześle przed jej salą z głową schowaną w głowach, a pod nogami stał kubek po kawie z automatu. Bił się z myślami, bo czuł się odpowiedzialny za to, co ma jej przekazać. Mógł zrobić to lekarz, ale po co? Wyrwał się do tego pierwszy, jakby od tego zależały jego kolejne stary w Pucharze Świata, a teraz trząsł portkami ze strachu. Ta informacja zmieni jej życie i być może plany, które teraz powróciły. Skoro odzyskała pamięć to pewnie teraz go zostawi. Wróci tam skąd naprawdę jest i zapomni. A same myśli o tym go przygnębiały. Jego życie zmieniło się po usłyszeniu tej informacji i nie był szczęśliwy. To nie była jego sprawa, lecz serce zakuło. Wstał z głośnym westchnieniem i otworzył drzwi do sali numer 10. Na pierwszy rzut oka była przyjemna. Może nie za duża, ale przynajmniej nie odstraszała swoją obskórnością. Pościel idealnie komponowała się z jasnoniebieskim kolorem ścian. Zamknąwszy drzwi zgarnął krzesło i przystawił je obok jej łóżka. Gdyby przez przypadek nie uderzył nim o szafkę to brunetka nie obudziłaby się i mógłby patrzeć na jej słodki wyraz twarzy. Spojrzała na niego, a on nie wiedział gdzie ma podziać wzrok. Pierwszy raz w życiu miał do czynienia z osobą, która utraciła pamięć i nie wiedział jak to jest.
-Jak się czujesz?-zapytał po długiej wymianie spojrzeń.-Sophie?-starał się jakoś by zwróciła na niego uwagę.-Wystraszyłaś mnie.-dodał.-Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałem.
-Mhm.-usłyszał.
-Ty wiesz kim ja jestem?
To pytanie jest bardzo na miejscu Schlierenzauer.
-Jesteś Austriackim skoczkiem, a nazywasz się Gregor Schlierenzauer. Znajoma morda, bo widziałam cię kilka razy w telewizji i na konkursach. Podobno najbardziej rozkapryszony osobnik w kadrze.
-Yyy...
-Głupi jesteś.-parsknęła śmiechem.-Straciłam pamięć i nie pamiętałam tego, co było kiedyś, ale ciebie pamiętam. Chcąc czy nie chcąc to siedzisz w pamięci.-jej entuzjazm wywołał u niego szeroki uśmiech.
-Pamiętasz coś z wczoraj?-zaprzeczyła.
-Film urywa mi się w momencie jak sięgam po kolejne zdjęcie i potem już nic. Pustka.
-Bałem się o ciebie.-dodał.-Pomyliłaś moje imię, wiesz?-zaśmiał się.
-Zwyzywałam cię od najgorszych kobiecych imion?
-Nazwałaś mnie Andreas.-powiedział, a ona natychmiast posmutniała. W jednej krótkiej chwili znikł jej dobry humor. Odwróciła się bez słowa na drugi bok.-Hej, co jest?-spytał. Zauważył jak z jej policzka spływa łza. Skoczek uparcie chciał wiedzieć co spowodowało, że zrobiła się smutna, więc obszedł łóżko i kucnął przed nią.-Sophie nie płacz.-jego głos przepełniony był troską. Pogłaskał dziewczynę po policzku i zmusił do popatrzenia na niego.
-Panie Schlierenzauer.-donośny głos lekarza prowadzącego przerwał ten jakże romantyczny moment.-Przecież powiedziałem, że może pan wejść dopiero, jak ja panu pozwolę.-schował niebieski długopis do kieszeni fartucha, a następnie przeleciał wzrokiem kartę pacjentki.-Poleży pani do wieczora i może pani iść do domu.-rzekł.-Ale za godzinę ustawię pani spotkanie z psychologiem.
-Z psychologiem?-ożywił się skoczek.-Po co?
-Pani Sophie straciła pamięć z niewyjaśnionych dla nas przyczyn, a taka wiadomość zdecydowanie ją dobiła. Zresztą widzi pan w jakim teraz jest stanie.-pokiwał z politowaniem głową patrząc na nią. Szatyn stał z otwartymi ustami i czekał na reakcję dziewczyny, która jeszcze o niczym nie miała pojęcia. 
-Jaka wiadomość miała mnie dobić?-starła łzy z policzków i usiadła na łóżku. Skoczek westchnął, a lekarz spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Wtedy ten pokręcił przecząco głową i miał ochotę uderzyć lekarza, który wpakował i siebie, i jego w tą sytuację.
-Pan Gregor miał pani powiedzieć, ale chyba jeszcze o tym nie rozmawialiście.-skwitował.
Brawo za bystrość i spostrzegawczość doktorku.
-Gregor o co chodzi?-poczuł się tak jakby miała za chwilę wywiercić dziurę w jego oczach.
-Zostawię was samych. Widzimy się za godzinę.-zwrócił się do niej, po czym opuścił salę.
-Gregor mów o czym mówił ten facet.-ponagliła. Bał się bardziej niż przed swoim pierwszym skokiem w życiu, ale nie rozumiał tego. Sam siebie nie rozumiał, a to już zaczynało być poważną sprawą.
-Sophie..-zaczął cicho.-Bo jest coś, co....
-Mógłbyś nie przedłużać? Powiedz wprost. Przecież cię za to nie pogryzę.-zażartowała. Nie miał ochoty nawet na udawanie, że go to śmieszyło.
-No wiesz.. Wczoraj zaczęli robić ci badania.. I w pewnym momencie..
-Cholera jasna, Gregor!-zapiszczała.-Jestem na coś chora?-przez jej twarz przeszedł cień strachu i przerażenia.
-Powiedzmy.-mruknął.-Soph to nie jest takie łatwe.
-Więc idź po lekarza. On mi powie.-nastała cisza.-Gregor ty jesteś w tym swoim chudym ciałku, czy to tylko twoja atrapa?
-Bo ty jesteś w ciąży Sophie..-powiedział po chwili bardzo cichym głosem.
Zamarła.

*Stefan* 

Obracał w dłoni jej dowód, który rano znalazł Fettner pod siedzeniem pasażera. Znał jej nazwisko, datę urodzenia, miejsce zamieszkania. 
Bo z tego wszystkiego jej się zaraz oświadczysz.
Z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy wysiadł ze swojego Audi. Potem przemierzył odległość od bramki do drzwi i zadzwonił dzwonkiem. Przez dłuższy czas nikt nie otwierał. Sądząc, że nikogo nie ma po prostu odwrócił się, ale wtedy drzwi się otworzyły.
-Co ja ci zrobiłam, że nawet w domu mnie nawiedzasz? W ogóle skąd wiesz gdzie mieszkam?-przywitała go tym samym obojętnym tonem głosu jakim zawsze się do niego zwracała.
-Wypadły ci w aucie.-podał jej dokumenty. Uśmiechnęła się pod nosem, a jemu amory zaczęły latać po głowie.
-Okey, dzięki, cześć.-zamierzała zamknąć mu drzwi przed nosem, lecz skoczek nie dał za wygraną i je zatrzymał.
-Tyle? Żadnego zaproszenia do środka, ani herbaty?
-Kochany, bardzo mi przykro, ale w moim domu nie pija się herbaty.
-To może być i kawa?
-Ups, właśnie się skończyła. Muszę kupić.-oparła się ze znudzenia o framugę drzwi i patrzyła na Stefana.
-Szklanka wody też jest w miarę spoko.-wzruszył ramionami i na siłę chciał wejść do środka.
-Zakręcili nam wodę, bo nie zapłaciliśmy rachunku. Ojej.-udała smutną, a jego już nosiły nerwy.
-Może po prostu powiedz, że nie chcesz mnie wpuścić?
-Myślałam, że domyślisz się od razu, jak podziękowałam i się pożegnałam.-wymusiła na twarzy sztuczny uśmiech. Przewrócił oczyma. Nigdy nie spotkał bardziej chamskiej i aroganckiej osoby, jaką jest ona. A mimo tego wszystkiego zaczynała go intrygować.
Uważaj, Stefciu. Namiot.
"Co?"
Nie wiem, co ty tam sobie myślisz, ale spodnie ci odstają. Nie dziękuj.
-Coś jeszcze?-zapytała z przekąsem.
-Nie.-odpowiedział szybko.-Albo tak... Tak, jeszcze coś.-nie czekając na jej reakcję po prostu podszedł, położył dłonie na jej policzki i złączył ich usta. Były delikatne i w ogóle nie pasowały do słów, które z nich padały. Dziewczyna nie wiedziała, co się dzieje. Sparaliżowało ją. A Stefan po chwili oderwał się od jej ust i zaraz po tym, jak puścił oczko odwrócił się i poszedł w stronę swojego samochodu, a następnie odjechał.

*** 

Czym jest życie? Pasmem niepowodzeń, jedną wielką przegraną i głupią telenowelą, czy szczęśliwym i beztroskim żywotem? A może życie wybiera sobie po kilka osób, którzy stają się przegrywami i niewolnikami losu. Z czego składa się to całe życie? Jest ulotnw, ale każdy o tym wie i nikogo to nie zdziwi. Czasem daje nam chwilę szczęścia i uniesienia, pozytywizmu, który siedzi w nas i tli się przez krótki moment. Wielu osobom porządnie daje w kość. Okazuje dla nich nikły szacunek, ciągły ból, cierpienie. Lecz dlaczego najczęściej pastwi się nad niczemu winnymi ludźmi? Dlaczego daje im tyle bólu za nic? Dlaczego sprawia, że odechciewa im się chodzić po tym świecie? Dlaczwgo w takich właśnie osobach znalazłam się ja? Nie zrobiłam nikomu krzywdy. Nikomu, poza Gienkiem. Ale on był tylko małą świnką morską, a ja tylko małą dziewczynką i nie wiedziałam, że smycz go udusi. Boga starałam sięnie gniewać. Innych ludzi również, choć z tym już było ciężko. Mam pod górkę zamiast z niej. Kiedy straciłam pamięć to marzyłam o tym, by wróciła. Teraz, gdy już wróciła to mam ochotę, by znów zniknęła. Bym powróciła do stanu niewiedzy i ulicznej tułaczki. Może któregoś pięknego ranka nie obudziłabym się z zimna. Dobrze jest wiedzieć kim się jest, skąd się pochodzi i co było dwa lata temu. Jednak wiadomość o ciąży kompletni zburzyła resztki nadzieji na normalne życie. Nie powinnam tak mówić, ale czuję nienawiść do siebie, jak i do tego dziecka. Ono nie jest niczemu, ani nikomu winne, lecz nie umiem pogodzić się z myślą, że to część tego tyrana. Noszę pod sercem coś, co powstało z wyniku wielu gwałtów i nie kocham tego. Inne matki na takie informacje cieszą się, jak młode gazele. Tylko nie ja..
-Rozmowa z psychologiem nie wyszła, więc może pogadasz ze mną?-Gregor postawił na stoliku dwa kubki z herbatą, po czym usiadł obok mnie na sofie.-Możemy razem pomilczeć, jeśli nie masz ochoty na pogaduszki.-skierowałam wzrok na jego dłonie, które zaciskały się na kolanach, a żyły były dobrze widoczne.
-Ile dałbyś za odrobinę szczęścia?-spojrzał na mnie z pytajnikami w oczach.-Kogo ja pytam.-stwierdziłam.-Jesteś najlepszym skoczkiem w Austrii, jesteś przystojny, masz branie, więc masz dużo szczęścia..
-Mylisz się.-zaprzeczył.-Moje życie jest skomplikowane. Cholernie skomplikowane.
-Czyli, że...
-Dałbym dużo. Nie umiem wyrazić tego słowami, ale zrobiłbym i oddał wszystko, by szczęście było moim przyjacielem.
-To przez nią go nie odczuwasz?-wskazałam palcem na zdjęcia blondynki. Posmutniał. Jego oczy zaświeciły się, a on milczał. I milczał..
-Ona.. Ona była najlepszym, co mnie w życiu spotkało. To  była moja pierwsza wielka miłość.-powiedział i uronił jedną łzę.-Kochałem ją najmocniej na świecie i byłem gotów dać jej gwiazdkę z nieba..-zacisnął powieki, by więcej łez nie wyszło na wierzch. Nieśmiało złapałam jego dłoń i ścisnęłam ją. Tak po prostu, by dodać mu otuchy, pokazać, że nie jest sam i, że może mi zaufać.
-Płacz. Łzy to nie wstyd.-wypowiedziałam kilka słów bardzo cichym tonem głosu i popatrzyłam na niego. Wyglądał na naprawdę załamanego, samotnego i nieszczęśliwego człowieka.
-Cudowna... Idealna... Taka wyjątkowa i tylko dla mnie.-zamilkł. Odruchowo puściłam jego dłoń, po czym przysunęłam się bliżej i mocno go przytuliłam. Cierpiał na samo wspomnienie o tej dziewczynie. Katowały go myśli o niej i słowa, które musiał wypowiadać. Zadałam jedno pytanie, które mógł olać, ale nie zrobił tego. Wolał się przede mną otworzyć i wyznać, co go gryzie. Czasami to lepsza metoda niż dręczenie się w duchu.
-Nie musimy o tym mówić.-wtedy spojrzał na mnie świecącymi oczyma i przecząco pokręcił głową. Pociągnął nosem oraz wytarł mokry policzek.
-Pewnego dnia byłem na treningu, a ona miała pójść do banku, by wybrać pieniądze z konta.. Czekały nas zakupy..-westchnął.-Tego samego dnia doszło do napadu w tym banku.. Ona była w środku, została zakładniczką.-z trudem trzymał łzy. Odsunął się ode mnie, po czym ukrył twarz w dłoniach i zaczął cicho łkać.-Gdyby nie była taka uparta.. Gdyby nie chciała za wszelką ceną dyskutować z tymi sukinsynami..-znów zamilkł, lecz tym razem na krótko.-Dwa razy została postrzelona w serce i tyle samo razy w brzuch..-było mi cholernie źle, kiedy patrzyłam na niego. Był niemalże wrakiem człowieka. Nie przypominał mi tego Gregora, który udawał, że jest dobrze i chodził z uśmiechem na twarzy. Teraz zrozumiałam dlaczego zareagował dziwnie, gdy zapytałam o nią pierwszym razem.-W brzuchu było moje dziecko. Nasze dziecko..-wyszeptał ostatnie dwa słowa.-Miało tylko cztery miesiące.. Mała Julia albo mały Michael, po wujku.-dodał. Ile ten człowiek miał w sobie odwagi, by mierzyć się z tym bólem? By wywalić całą tę sprawę  na wierzch i teraz o niej mówić. Znów przeżywać koszmar.-Za jednym zamachem straciłem wszystko. Moją miłość, moje dziecko, dwie najważniejsze osoby w moim życiu..
-Tak mi przykro, Gregor..
-Ona chciała je przełożyć, ale ja się uparłem. Nie dałem za wygraną i wymusiłem na niej to cholerne chodzenie po sklepach..-warknął. Jego złość przebrała normę i musiał uderzyć dłonią w stolik, by choć trochę odreagować. Herbata nieco wylała się na szklany blat, ale to nie było ważne w tym momencie.-To wszystko przeze mnie.-popatrzył na mnie. W jego oczach pojawił się wyrzut do samego siebie. Nienawiść do samego siebie. Wszystkie najgorsze uczucia, którymi darzył tylko swoją osobę.
-Nie możesz i nie masz prawa tak mówić.-zareagowałam zbyt ostrym tonem, dlatego spojrzał na mnie dziwnie i zaprzeczył.
-Gdybym się zgodził.. Gdybyśmy przełożyli te cholerne zakupy to nadal by tu była..  Bylibyśmy już po ślubie, a w tym salonie walałoby się od grzechotek i śpioszków.
-Gregor...
-Od dnia jej.. ich pogrzebu, minęło pół roku, a ja od tamtego dnia nie mam odwagi, by stanąć nad jej grobem. Tak cholernie się boję. Mdli mnie, jak pomyślę o granitowej płycie, o napisie, który jest tam wygrawerowany, o tych świeczkach, które są zapalone..
Kroiło mi się serce, jak na niego patrzyłam. Jego stan był nie do opisania. To nie był ten Gregor, który jest skoczkiem i odnosi same sukcesy. Obok mnie był ten Gregor, który pokazał co go boli i jak wrażliwy jest.
-Bardzo ją kochałeś..
-Najbardziej.-odpowiedział szybko na moje stwierdzenie.-Od pół roku nic nie robię tylko o niej myślę. Widzę ją uśmiechniętą w drzwiach mojego pokoju. Ciągle wracam pamięcią do tego, co było i wyobrażam sobie, jakby to było gdyby tu była..-nie wytrzymał i po prostu dał upust łzom. Już nie starał się ich zatrzymywać, ani tym bardziej ograniczać do małych ilości. Z jego brązowych oczu wylał się potok słonych łez.
-No już, już.-nie czekając na jakikolwiek jego ruch ponownie go przytuliłam. Tym razem wtulił się we mnie, jak małe dziecko, które boi się potworów. Płakał. Coraz rzewniejsze łzy wypływały z jego oczu. Mruczał pod nosem wyzwiska na samego siebie.-Ciiii...-pogłaskałam go po włosach i mocniej zacisnęłam uścisk.
-Ja tak cholernie za nią tęsknie..-podniósł wzrok, który spotkał się z moim i wyszeptał te słowa. Następnie znów wtulił się we mnie i zaczął płakać. Niech płacze. Czasami dobrze jest się wypłakać w czyjeś ramię niż tłumić to w sobie.
Miał ciężko w życiu. Stracił cały swój świat i coś, co było częścią niego samego. Stracił więcej niż ktokolwiek może stracić, bo odeszła jego miłość, a został ból. Teraz byłby już przykładnym mężem i świeżo upieczonym ojcem. Teraz nie znałabyś go. Teraz nie płakałby w twoje ramię. Teraz nie zasnąłby na twoich kolanach, Soph..
Spojrzałam na niego i zastanawiało mnie, kiedy on zdążył tak szybko zasnąć. Spowodowały to łzy i wspomnienia, więc nawet lepiej, że śpi. Nie męczy się tym, by wyznawać historię życia. Ostrożnie sięgnęłam po koc leżący na oparciu fotela i okryłam go. Sama wygodnie oparłam się o oparcie sofy, położyłam jedną dłoń na jego głowie, a drugą na barku i oddałam się w ręce Morfeusza.

*A*

Niecały tydzień pozostał do pierwszych w tym sezonie konkursów w Klingenthal. Werner Schuster i jego podopieczni wytrwale dążyli do świetnej formy, jak i odpowiedniego nastawienia psychicznego. Można by rzec, że prawie wszyscy byli zwarci i gotowi, by wkroczyć w kolejny sezon zimowych skoków narciarskich, lecz była jedna osoba, która traciła twardy grunt pod nogami. Andreas. Chłopak, który z wielce zaborczego, chamskiego i samolubnego typu człowieka, przemienił się w kogoś, kto znalazł w sobie uczucia. Przez owe uczucia tracił chęć do skakania, do rozmowy z innymi, do życia. Nie poznawał sam siebie, a inni przestali zauważać jego dziwne zachowanie. Nie ma się czemu dziwić, bo każdy kiedyś zostanie olany przez innych za wszystkie swoje grzechy.
-Inauguracja zbliża się wielkimi krokami, a Klingenthal to nasze terytorium i musimy pokazać klasę.-rzekł Schuster, który kręcił się pod obrazem z rzutnika i pokazywał coś na tablicy.-Może to za wcześnie, ale mam opanowany wstępny team do drużynówki. Te osoby, których nazwiska wymienię, według mnie najlepiej odnajdą się w pierwszym takim konkursie, ale to może ulec zmianie.-zamknął czarny marker, który odłożył na biurko i rozejrzał się po siedzących spokojnie skoczkach.-Mimo tego, że jesteś leniem patentowanym to daję ci szansę Eisenbichler.-uśmiechnął się lekko, a sam wskazany skoczek wyszczerzył się, jakby zobaczył tonę jedzenia.-Pomimo, że twoja dyspozycja jest, jak szala od wagi to jednak stawiam na ciebie, Freitag. Trzecim szczęśliwym jest Freund, który spisuje się perfekcyjnie na treningach. A ostatni to... Kraus, choć jego forma ma jeszcze wiele do życzenia. Rzecz jasna ten skład może ulec zmianie panowie.
Andreas liczył, że Schuster postawi na niego i to on będzie wraz z kolegami walczył o zwycięstwo w pierwszym konkursie drużynowym. Dlatego wiadomość o tym, że zamiast niego woli Krausa, była jak kubeł lodowatej wody. Jak dostanie obuchem w twarz.
-Woli pan Marinusa zamiast mnie?-oburzony blondyn wstał ze swojego miejsca, które zajmował między Freundem, a Markusem i z wyrzutem popatrzył na trenera Wernera.-Sam pan mówił, że każdy kto nie ma ustabilizowanej formy nie ma na co liczyć. Co się zmieniło?
-Andreas chyba nie słuchałeś.-zauważył.-To tylko wstępne przemyślenia. Przed wami jutrzejszy trening na skoczni i jutro będę bardziej pewny kto ma być w drużynie. Nie bulwersuj się od razu tylko uważniej słuchaj.
-Nawet jeśli są to propozycje, to ja powinien tam być. Nie on.-wskazał na Krausa, który ewidentnie był zły na kolegę, że wtrąca się w jego występ z drużyną.-Ja.-wskazał na siebie.
-Powiedzmy sobie wprost, Wellinger.-trener oparł się dłońmi o drewniane biurko i na moment zamilkł.-Nie toleruje spóźnialstwa, nietolerancji do mojej osoby oraz robienia wszystkiego po swojemu i niestosowania się do rozkazów, które wydaje.-rzekł.-Ty ostatnio robisz to wszystko i zauważyłem, że odpuszczasz. Wierz mi lub nie, ale bardzo chciałbym cię w tej drużynówce. Tylko, że nie mogę zawieść chłopaków i kibiców. I powiem ci więcej; do inauguracji zostało sześć dni, a ty zachowujesz się jakby w ogóle ci nie zależało, więc ja jestem w środku podejmowania decyzji o powołaniu do kadry Stephana, a nie ciebie.-zakończył. Wszyscy obecni na sali patrzyli wyłącznie na Andreasa, któremu nagle odebrało mowę. Kiedyś w takiej chwili mógł  liczyć na Severina, a teraz został sam i był skazany na siebie. Nawet żaden z innych kolegów nie raczył czegoś powiedzieć. Wellinger został zmuszony do samodzielnego bronienia się. Czuł się, jak mały torreador, który został wpuszczony do klatki z wściekłym bykiem i nie ma pojęcia co robić.
-Woli pan Leyhe ode mnie?
-Zastanawiam się nad tym.
Skoczek był wściekły. Nie na trenera, ani nie na Krausa, ani nie na Stephana. Był wściekły na samego siebie.
Bo jak się wali, to wali się wszystko Andreas.
-Pieprzcie się wszyscy.-warknął. W drodze do wyjścia jeszcze zdążył kopnąć wolne krzesło, które z hukiem upadło na panele i tyle go widzieli.

*G*

Usiadł na fotelu uprzednio stawiając na stoliku talerz z kanapkami i szklankę soku. Ciągle myślami był przy wczorajszym wieczorze. Było mu głupio, że dał się tak ponieść emocjom i rozkleił się przy dziewczynie, ale czuł też niesamowitą ulgę. Dotychczas rozmawiał o tym z ludźmi, którzy zawsze byli obok, a pomóc nie potrafili. Tym razem powiedział o tym osobie, która nie pouczała go, ani nie prawiła kazań, lecz po prostu go słuchała. Dlatego też teraz on chciał jej wysłuchać. Pragnął dowiedzieć się o niej więcej.
-Gregor, czy wszystko dobrze?-zapytała schodząc z góry, gdzie poszła się odświeżyć.
-Wiesz, Sophie..-zaczął.-Chciałem ci podziękować.
-Nie masz za co, naprawdę.-usiadła na sofie, po czym wzięła szklankę do ręki i napiła się soku.
-Mam. Wiesz..-podrapał się po karku.-..trochę mi głupio, że widziałaś mnie w takim stanie, lecz.. Jest mi w jakiś sposób lżej na duszy..
-Nie otruje się?-uśmiechnęła się biorąc do ręki kanapkę. Zaprzeczył.-Czasem dobrze jest się wygadać komuś spoza otoczenia. Wiem, coś o tym.-znów na jej twarz wkradł się uśmiech.-Ale bardzo mi przykro, Greg.-spoważniała.-Wiem, jak to jest stracić ukochaną osobę. Ty straciłeś coś, co jeszcze nawet nie było na świecie.. To cholerny ból.
-Tylko, że...
-Wczoraj powiedziałeś, że to przez ciebie.-przypomniała.-To nie była twoja wina. To ktoś tam na górze ułożył sobie tak plan i nikt nie był w stanie go zmienić. Nawet gdybyś miał jakieś wtyczki z jego kumplami, to nie dałoby rady. W życiu bywa tak, że nie na wszystko mamy wpływ i to jest podłe, ale musimy żyć ze świadomością, że tej osobie będzie lepiej tam w górze.-ujęła w swoje dłonie jego lodowatą dłoń i jeździła po niej kciukiem. Uważnie wpatrywała się w ruchy swojego palca, jakby zaraz miał zrobić coś bez jej woli.-Nikt nie dał nam prawa, by obwiniać się za śmierć drugiej osoby. Tak samo, jak nikt nie nakazał nam się winić. Dlatego pomimo tych trudnych chwil, jakie przeżywasz, powinieneś iść przez świat z uśmiechem. Starać się patrzeć na ludzi, choć w sercu masz tylko swoją ukochaną. Nie zapomina się o tak ważnych osobach, więc nie rób tego. Ale nie wiń się za to, że jej tu nie ma. Że nie jest tak, jak w bajce. Bo życie jest podłe i każdy to wie, Gregor.
Skoczek słuchał jej jak zahipnotyzowany. Każde słowo, które padało z jej ust, było tak pięknie wypowiedziane. Działał na niego, jak afrodyzjak. Jak narkotyk dla uzależnionego narkomana.
-Może i masz rację..-westchnął.
-Dopóki tu jestem, to wiedz, że możesz na mnie liczyć. O każdej porze dnia i nocy.-zaznaczyła te słowa i obdarzyła go uśmiechem.
-A gdzieś się wybierasz?-poczuł strach.
-Jak na razie nie, znaczy się nie sama.-powiedziała tajemniczo.-Leć do łazienki, by wziąć prysznic, a potem ubierz się i idziemy.-dziewczyna wziąwszy pusty talerz i szklankę wstała, a chłopak uczynił to samo.
-Dokąd?
-Idziemy na cmentarz Gregor.-te słowa wywołały u niego palpitację serca. Nie miał zamiaru i odwagi, by tam iść. Nie był gotowy.-Wiem, że dla ciebie to trudne, ale musisz poukładać myśli nad jej grobem. Inaczej do końca życia będziesz wypominał sobie, że coś się stało przez ciebie.
-Nie..-wyszeptał.-Nie pójdę.. Nie mogę... Nie chcę!-wrzasną, a w jego oczach stanęły łzy.-Nie..-osunął się po ścianie i schował twarz w kolanach. Odstawiła naczynia na blat w kuchni, po czym uklękła przy nim i złapała go za ręce. Spojrzał na nią, choć znów było mu wstyd, że przy niej płacze.
-Jeśli za 10 minut nie będziesz gotowy to się stąd wyprowadzę i więcej mnie nie zobaczysz.-powiedziała niby w żartach, ale na chłopaka to podziałało. Momentalnie wstał i zostawił dziewczynę samą..
Walcz ze słabościami, Schlieri.
Masz ją. Pomoże ci.
Nie jesteś sam!
http://photos-f.ak.instagram.com/hphotos-ak-xpa1/t51.2885-15/10616882_285471038323861_1905918902_n.jpg

 Mam jakiś dziwny napływ weny i ochoty na dodawanie kolejny rozdziałów. To chyba, a raczej na pewno dzięki wam! ♥
Jednakże mam smutną informację dla siebie, jak i dla was.. Bo do zakończenia tej historii zostało niespełna kilka rozdziałów (które da się policzyć na palcach u jednej ręki) i kochany epilog.
#niedługo_koniec #smutno #jednak_jeszcze_trochę_więc_jesteśmy_happy!
Pozdrawiam! ;*

Ps. potrzebuje Was też tu! Map for your heart

niedziela, 8 lutego 2015

Chapter 19.

Bo jest paru ludzi,
 bo jest parę w życiu dobrych chwil,
 bo jest parę złudzeń, które warto mieć by żyć 

*S* 

Rudowłosa przez połowę filmu wyżerała popcorn, a gdy jej się skończył to pożyczała od ludzi, przy czym śmieszyła tym Stefana. Jeszcze nigdy nie spotkał się z dziewczyną, która jest taka inna. Taka dziwna, ale pociągająca zarazem. Odnosił wrażenie, że może nie jest taka zła, jak się wydaje. 
Albo po prostu była miła, bo byliście w tłumie innych ludzi?
 Drugą połowę filmu przesiedziała spokojnie i uważnie obserwowała, co się w nim dzieje. To był najdłuższy moment, w którym nie nadawała, jak spiker podczas konkursów. 
-Nudny był.-ziewnęła wychodząc z sali kinowej i po drodze wrzuciła puste pudełko do kosza.
-Przegapiłaś połowę, bo zajęłaś się żebraniem popcornu, więc nie dziwi mnie twoja opinia. Nie wkręciłaś się w klimat tego filmu.-puścił jej oczko i ruszył do przodu.
-Ej, Stefanek.-szła tuż za nim, ale i tak darła się na połowę korytarza. Odwrócił się i spiorunował ją wzrokiem.-Skoro jesteśmy na randce to gdzie romantyczna kolacja?-zrobiła minę zbitego psiaka. Uśmiechnął się. Dziewczyna miała w sobie coś takiego, że choć wkurzała go niemiłosiernie to uśmiechał się na każdą jej głupią minę.
Ooo kolego, stopuj kombajn! Widzisz ją dopiero drugi raz w swoim stefankowym życiu, a zaczynasz wielbić jakby była Królową Angielską.
Jeszcze trochę, a pomyślę, że przestałeś myśleć tym, co masz w spodniach, a zacząłeś głową.
-Postawiłem ci bilet do kina, kupiłem duży popcorn i cole, a ty się domagasz jeszcze jedzenia?
-Żałujesz mi?-zdziwiła się.
-Dbam o twoją figurę. Jak będziesz się tak opychać to sobie w życiu chłopaka nie znajdziesz i w końcu zarośniesz pierzynką z tłuszczu!
-Powiedział skoczek, który ciągle wpieprza sałatę, jak królik.-przewróciła oczami.
-Przynajmniej nie opycham się pustymi kaloriami dziewczyno. Za kilka lat będziesz wyglądać, jak trzy takie Ann.-wrzasnął, a na dodatek tupnął nogą.
-Kochanego ciałka nigdy za mało.-powiedziała dobitnie.
-Ciałka. Nie cielska.-poprawił.
-Czyli nie postawisz mi kolacji choć jesteśmy na randce?
-Nie ma mowy. Nie będę przyczyniał się do twojego tycia, jak wieloryb.-rzekł.
-Okey.-pokiwała głową. Przystawiła dwa palce do ust, z których wydobyło się głośne gwizdanie.-Hej dziewczyny! Stefan Kraft właśnie opiera się o ławkę!-krzyknęła na cały głos. Jego wzrok był tak przerażony, że nie wiedział, czy patrzeć na Ann, czy zmierzający tabun dziewczyn. Piski i donośne wrzaski drażniły jego uszy. Tylko tego mu brakowało. Stado napalonych na niego nastolatek, które chcą go zmacać i wyciągnąć podpisy na każdej części ciała. 
-Zabiję ją.-wyszeptał patrząc w stronę dziewczyny, która z uśmiechem się oddalała.

*** 

W mieszkaniu panowała zupełna cisza, którą wypełniała muzyka puszczona z radia. Delikatne dźwięki łatwo wpadały w ucho, a słowa od razu zakodowały się w mojej głowie i po chwili znałam cały tekst. Po raz setny czytałam karteczkę, którą zostawił Gregor i siedziałam w salonie popijając ciepłą herbatę.
Jak wspominałem-jestem na treningu.
Będę jakoś popołudniu. W kopercie masz klucze i trochę pieniędzy. Jak chcesz to zamów mi pizzę na potem. Chyba, że masz ochotę zrobić obiadek dla mojego pięknego brzuszka.
Kochany  Gregorek <3
Ten chłopak był chyba najlepszym lekarstwem na zły humor. Potrafił rozśmieszyć przez głupi podpis na kartce, a do tego jego koślawe pismo wyglądało, jak nieudolne pisanie przez czterolatka. Wyjęłam zawartość koperty i moim oczom ukazała się dość spora sumka pieniędzy. Skoro chce obiad, no to mu go zrobię. Nie mogę mieszkać tu, jak intruz i w żaden sposób się nie odwdzięczać. Najpierw zrobię mu zakupy, bo pewnie lodówka świeci pustkami, potem ugotuję coś dla jego "pięknego brzuszka", a na końcu ogarnę syf, który się tu nazbierał. Jak można żyć w takim bałaganie? Może nie powinnam wypowiadać się na ten temat, bo większość czasu spędziłam żyjąc na ulicy, ale tu było zdecydowanie gorzej. Po co on zasłaniał okna? Wampiry się boją światła, ale przecież gdyby nim był to nie wychodziłby na treningi o 7 rano. Tak, jak przypuszczałam-jego lodówka była pusta. Prawie, bo znajdował się w niej opróżniony karton po soku pomarańczowym, nadgryzione jabłko i napoczęty jogurt naturalny, którego wierzch pokrył się pleśnią.
-Boże, Gregor..-pokręciłam głową na samą myśl o chłopaku.-Jak można tak żyć?-ostrożnie wyjęłam opakowanie jogurtu i wrzuciłam je do stojącego nieopodal kosza na śmieci.-Gorzej niż neandertalczyk.-dodałam. 
Było minęło. Teraz jesteś ty i zmienisz tego chłopaka. Mam nadzieję, że na dobre.
Moja mała cholerna podświadomość lubiła odzywać się w nieodpowiednich momentach. W ogóle po co mi ona? Zamiast pomagać to tylko przeszkadza. Komplikuje i dobija. 
No dzięki stara. Nie spodziewałam się tylu ciepłych i serdecznych słów.
Założyłam moje buty, kurtkę, która zapewne należała do chłopaka po czym wzięłam klucze z pieniędzmi i wyszłam z mieszkania. Kierunek-zakupy.
Ahoj przygodo! Kapitan Sophie wkracza na pokład.
Albo na sklep spożywczy. Jak kto woli.

*A* 

Niemiłosierne słońce raziło go w jeszcze zaspane oczy, które co chwila przecierał, a i tak nadal widział, jak przez mgłę. Westchnął. Przekręcił się na brzuch i wtulił w poduszkę. Jego włosy były już stanowczo za długie, ponieważ wchodziły mu do oczu, ale nie miał czasu na wyjście do fryzjera. Ostatnimi czasy przestał się nawet golić. Zapuszczał się, ale to było spowodowane wewnętrznym lenistwem, a nie uczuciami jakie zaczynały się w nim odzywać.
-Braciszku wstawaj.-wystraszony głosem siostry omal nie spadł z łóżka. Tak, od niedawna stał się jakoś dziwnie bojaźliwy.-Nie bój się. Nie gryzę.-blondynka władowała się na jego łóżko i wsunęła pod kołdrę.
-Jasne.-mruknął w żółtą poduszkę.-Czuj się, jak u siebie.-dodał. Poczochrała go po i tak rozwalonych włosach.
-Młody wiesz, że fryzjer nie gryzie?-zapytała patrząc na końcówki jego włosów.
-Mnie gryzie.-jego twarz nadal tkwiła w miękkiej poduszce.
-Jeszcze chwila i się tam udusisz.-zaśmiała się.-Młody ruszaj tyłek i idziemy.
-Śpię.
-Gdybyś spał to byś nie rozmawiał.-rzekła ze śmiechem.
-Mam dar spania i mówienia.-zerknął na nią jednym okiem, po czym dodał.-Gdzie ty chcesz iść?
-Do centrum handlowego na rodzinne zakupy.-wyszczerzyła się, jak Kraus gdy uda mu się suchar.
-To bierz Tanję, starszych i udanych zakupów.-znów zatopił twarz w poduszce, a ta by go zmusić do spojrzenia na nią pociągnęła go za włosy.-Au.-jęknął.
-Na mniej rodzinne zakupy.-wyjaśniła.-Chcę żebyś poznał mojego chłopaka, a przy okazji zrobimy sobie zakupy, jak za dawnych czasów.
-Pokaż mi jego zdjęcie na fejsie, opowiedz biografię i wystarczy.
-Ale jednak nalegam byś go poznał.
-Stara, jak twój chłopak tak samo bardzo chce mnie poznać, jak ty mnie z nim to niech tu przyjdzie i się poznamy. Nie mam czasu i ochoty na łażenie z jakimś gogusiem i moją siostrą po wystawach w sklepach.
-Andiś..-westchnęła. Uśmiechnął się, bo uwielbiał jak zdrabniała w ten sposób jego imię. No i zawsze się na wszystko zgadzał, ale to była ta gorsza strona medalu.
-Nie ma szans.
-Andiś... A pamiętasz, jak na moich urodzinach chodziłeś nagi, a ja to wszystko nagrałam?-zapytała podejrzliwie.
-Będę za 10 minut na dole.-powiedział. Dziewczyna uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek, po czym opuściła jego pokój. Tak, nienawidził takich sytuacji, gdy ktoś miał coś, co mogłoby go skompromitować. Nienawidził za to swojej siostry. Ogólnie nienawidził, ze wyrosła z niej większa szuja od niego i to go bolało. Bo to on chciał być tym złym w rodzinie, a jednak miał konkurencję we własnej rodzonej siostrze.
Masz jeszcze Tanję. Ona jest normalna.
"Spieprzaj."
Okey, okey. Ubieraj się księżniczko, bo na zakupy nie zdążysz. A co do tego chłopaka to czuję, że to ściema. Chociaż w sumie... Pewnie kogoś tam ma, ale to jest tylko pretekst.
"Pretekst?"
Tak. Każdy zauważa, że zdziadziałeś i ona chce ci pomóc znormalnieć. Nie dziękuj za komplement. Idę spać. Pchły na noc.. Andiś.

-No i gdzie jest ten twój Kochaś?-powiedział z rezygnacją w głosie i kopnął leżącego kamyczka. Stracili dobre kilkanaście minut na czekanie, aż jej chłopak raczy się pojawić. Już zaczął myśleć, że to naprawdę ściema. Ale zmienił zdanie, gdy usłyszał głośny cmok i się odwrócił.
-Wank?!-oczy omal nie wyszły mu z orbit, a jego kolega i siostra promiennie się uśmiechnęli.-Chodzisz z tym debilem? Ty i Wank? Pogrzało cię?! Jak można się tak stoczyć? Julia!
-Wspominałeś, że może być ciężko, ale nie sądziłam, że aż tak.-zwróciła się do Andreasa.
-Miłość nie wybiera.-rozłożył bezradnie ręce, a dziewczyna przytaknęła.
-Człowieku ty nie masz pojęcia ile to pierwiastek z trzech, a masz mieć pojęcie o miłości? Julia kto ci zapłacił? Jaką sumę? Przysięgam, że dam ci dwa razy tyle, ale weź go dziewczyno zostaw!
-Andreas opanuj się.-uspokoił go kolega.-To jej sprawa z kim jest i w kim się kocha, a ty nie masz prawa jej wybierać chłopaków.-chciał poklepać go po ramieniu, lecz odsunął się na bezpieczną odległość.
-Jest moją siostrą i mam obowiązek o nią dbać. A co ważniejsza to mam chronić ją przed idiotami.-warknął.
-Andreas.-tym razem to siostra skarciła go i spojrzeniem, i tonem głosu.-Myślałam, ze ucieszysz się z tego, że jestem szczęśliwa i, że się zakochałam.-jej głos znacznie przycichł, a oczy zrobiły się smutne.-Jest mi przykro, że nie cieszysz się z mojego szczęścia..
-Cieszyłbym się jakbyś chodziła z kimś na poziomie. Nie mogłaś celować wyżej? Jak już chciałaś skoczka to było sobie Krausa wziąć. Albo Schlierenzauera, Fannemela, czy nawet Kota! 
-Ja nie krytykowałam twojego wyboru, gdy poznałeś mnie z Sophie.-powiedziała. W jego głowie zapaliła się czerwona lampka, że siostra wkracza na temat tabu.-Nie obrażałam jej, a tym bardziej twoich gustów. Polubiłam ją, choć była mi obca. A ty znasz go od lat i nie możesz pojąć tego, że jestem z nim szczęśliwa?
-Julia ja rozumiem wszystko, ale nie to. Nie z nim. Nie. No kurde nie zgadzam się na to! Masz urodę, intelekt, wszystkie inne walory, a podoba ci się surykatka?
-Zamknij się.-warknęła.-Lepiej pędź szukać swojej Sophie, która jest nie wiadomo gdzie.-powiedziała.-I wiesz co Andreas? Nie spodziewałam się, że mój brat jest takim płytkim i nietolerancyjnym ignorantem.-odwróciła się i pociągnęła Wanka za rękę w stronę centrum handlowego. Był wściekły. Nie dość, że jego życie prywatne były cholernym rollercoasterem to w dodatku jego siostra znalazła wielką miłość w człowieku, którego nie darzył zbytnią sympatią. Tylko dlaczego? A dlatego, że ponad półtora roku temu ten człowiek chciał mu odbić Sophie. Uraz pozostał. A czy uczucie do brunetki nadal tkwi skoro Andreas nadal reaguje tak na kolegę z kadry?

*G* 

Wszedł do mieszkania, a w jego głowie roiło się od przeróżnych myśli. Dużo rozmyślał o swojej nowej sytuacji życiowej. Dzięki obecności Soph nie czuł się sam. Nie myślał bez przerwy o Sandrze, a nawet spokojnie przespał ostatnią noc. Odłożył torbę na szafkę przeznaczoną na buty, po czym zdjął swoje Adidasy i kopnął w kąt. Osłupiał, gdy zobaczył część salonu. Czy był w szoku? I to jakim. Nawet, gdy mieszkała tu Sandra, to nigdy nie było tak czysto. Podłoga lśniła, świeże powietrze wlatywało przez uchylone okna, słońce oświetlało pomieszczenie, na meblach nie było ani krzty kurzu. Wszedł głębiej i zobaczył dziewczynę, która właśnie przecierała ramki ze zdjęciami Sandry. Uśmiechnął się. Na widok Sophie i na widok Sandry.
-Ja... Mieszkania chyba pomyliłem.-zaśmiał się. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i przywitała go promiennym uśmiechem.-Jak tu czysto.-przejechał opuszkiem  palca po szafce i dokładnie go obejrzał.
-W porównaniu do tego, co było wcześniej to jest perfekcyjnie czysto.-powiedziała i zeszła ze stołka.-Twój piękny brzuszek głodny?-zapytała idąc do kuchni. Podążył za nią i doznał kolejnego olśnienia. Tam również panowała czystość i świeżość. Nawet jego ukochany brelok ze smokiem leżał na stoliku.
-Gdzie ty go znalazłaś?-wziął go do ręki i patrzył na niego takim wzrokiem, jakby dopiero co znalazł swoją matkę, a nie zwykłą zawieszkę.
-Leżał sobie.. W zamrażalniku.-dodała i oboje zaczęli się śmiać.-Możesz zajrzeć do lodówki. Pozwalam.-puściła oczko. Dziewczyna skupiła się na szukaniu czegoś w koszyku z przyprawami, a on przyglądał się lodówce, która wypchana była po brzegi.
-Jeszcze jakieś niespodzianki?-skupił wzrok na dziewczynie.
-Siadaj.-rozkazała. Posłusznie usiadł na krześle i bawiąc się breloczkiem ciągle na nią patrzył. Podziwiał jej płynne ruchy jakie wykonywała po jego kuchni. Podobało mu się to, że czuje się jak u siebie.-Voilà.-postawiła przed nim naczynie z zapiekanką i wróciła po dwa talerze i sztućce.-Skorzystałam z twojego laptopa, bo tak wiem, że cię nie otruję.-zaśmiał się.
-Ładnie pachnie.-zaciągnął się zapachem.-Wiesz, że jak mi to posmakuje to będziesz musiała robić takie codziennie?-uniósł brew i wpakował do ust pierwszy kęs zapiekanki.-O mamusiu.-powiedział cicho.
-Gregor? Aż takie złe?
-Żartujesz? Dawno nie jadłem czegoś tak dobrego.-pokiwał głową.-Kobieto jesteś moją Królową.-zabrał się za zjadanie swojej porcji, a ona uśmiechała się pod nosem na ten widok. 
-Nie ma problemu, mogę ci robić takie codziennie.-dała odpowiedź na jego wcześniejsze słowa. Przerwał jedzenie, by napić się soku, a potem spojrzał na nią.
-Tylko wiesz..-zaczął.-Muszę trzymać dietę, więc mnie nie utucz.-parsknął śmiechem.
-Oj tam.-machnęła ręką.-Najwyżej upiekę cię któregoś pięknego dnia na ruszcie i oddam do jadłodajni.
-Miałbym branie.-stwierdził.-A teraz danie główne, czyli seksowny Gregor Schlierenzauer w sosie żurawinowym i zestawie surówek.
-Głupi jesteś.-powiedziała.
-Ale się śmiejesz, a ja lubię jak się śmiejesz, bo wtedy wyglądasz jeszcze ładniej.-powiedział bez namysłu. Dopiero w myślach skarcił się za to, co powiedział. Brunetka spuściła głowę i zajęła się jedzeniem swojej zapiekanki, a szatyn bił się z myślami.
Brawo Schlieri. Tak to bywa, jak się nie pomyśli.

Po obiedzie, który przyrządziła, udał się pod prysznic. Był zmęczony dzisiejszym treningiem, a w dodatku musiał jeszcze obejść kilka sklepów. Gdy wyszedł z łazienki i po drodze zgarnął swoją treningową torbę, udał się do salonu. Dziewczyna właśnie kończyła przecieranie ramek ze zdjęciami i skupiała na tym całą swoją uwagę. Usiadł na sofie i zabrał się za wypakowywanie rzeczy. Co chwile zerkał na nią ukradkiem i uśmiechał się pod nosem. Odkąd z jego ust padło te kilka słów, nie odzywała się do niego. Może była zła? Może zawstydzona? Może po prostu była zszokowana tym, że sam Gregor Schlierenzauer powiedział jej, że jest ładna? Z zamyślenia i to dość głębokiego, wyrwał go huk. Spojrzał w stronę dziewczyny i zobaczył ją leżącą na podłodze. Podbiegł do niej. Ogarnęła go panika, bo nie wiedział co robić, jak się zachować. Zaczął potrząsać jej kruchym ciałem, wpatrywał się w nią i co chwila krzyczał jej imię.
Zrób coś!
-Sophie, Soph.-klepał ją delikatnie po policzkach.-Sophie otwórz oczy. Soph!-odruchowo sprawdził puls na jej szyi. Był wyczuwalny. Sięgnął do kieszeni po telefon, by wezwać pogotowie.-Sophie otwórz oczy.-minęło trzy sygnały, a w słuchawce nadal panowała cisza.-Cholera jasna.-rzucił telefonem gdzieś na podłogę, po czym wsunął dłonie pod plecy dziewczyny i wziął ją na ręce. Poczuł wielką ulgę, gdy zobaczył, że rusza głową. Robiła to tak, jakby była opętana.
-Co jest?-szepnął zdezorientowany.-Sophie?-potrząsł jej ciałem. Wtedy słabo otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Potem zerknęła na niego. Patrzyła na niego takim wzrokiem jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.-Sophie, wszystko okey?
-Moja głowa.-wyszeptała.-Andreas... Gdzie on jest?
-Jedziemy na pogotowie.-stwierdził.
-Andreas..-powiedziała dość słabym tonem głosu, a na jej policzkach pojawiły się łzy...

*A* 

Siedział przed laptopem na swoim łóżku, a w jednej ręce trzymał butelkę piwa. Nie liczył która to już była. Nie obchodziło go to. Od ponad dwóch godzin siedział w tej samej pozycji, a jedyną czynnością jaką wykonywał było otwierane butelek. Od ponad dwóch godzin nie robił też nic innego prócz patrzenia na zdjęcia. Przejrzał je już z tysiąc razy tego wieczora, ale nadal było mu mało. Nadal chciał patrzeć na szczęście jakie przytrafiło mu się kiedyś. Piękne brązowe oczy, które wpatrywały się w jego niebieskie tęczówki. Brązowe włosy, które tak bardzo denerwowały go, gdy łaskotała go nimi po twarzy, ale i tak uwielbiał ich zapach. Te bladoróżowe wargi, które tak pragnął teraz pocałować. Przypomniał sobie, jak całował ją po raz pierwszy. Wtedy nie była pewna swoich uczuć co do niego, ale zapewniał ją, że jej nie skrzywdzi. Że zawsze będą razem. Pamiętał każdy ruch jaki wykonywał. Ten smak, którego tak łatwo nie da się zapomnieć. Doskonale pamiętał dzień, w którym pierwszy raz powiedział jej, że ją kocha. Pamięta, jak wtedy na jej policzkach pojawiły się łzy. Jak wtuliła się w niego i cicho łkała, a potem podziękowała, za to ze po prostu jest.
-Kocham cię Sophie...-pogładził kciukiem ekran laptopa, na którym widniało zdjęcie brunetki, a z oczu popłynęły łzy. Łzy miłości do niej, łzy pragnienia jej bliskości, łzy związane ze wspomnieniami. Łzy tęsknoty.

Każda tęsknota spowodowana rozłąką z ukochaną osobą jest bardzo bolesna. 
Ale zupełnie inaczej odczuwana jest ona, kiedy wiemy, że z ukochaną osobą możemy spotkać się już tylko w marzeniach i wspomnieniach.


  

piątek, 6 lutego 2015

Chapter 18.

Nikt nie chce kochać,
wszys­cy kochać boją się,
 a każdy chce być kochany.

*G*

Kolejna noc, która została wpisana do tych nieprzespanych. Znów natłok cholernie dobijających go myśli. Ponowne zadręczanie się o to, co miało miejsce w przeszłości. Kolejny raz widział ją, gdy tylko zamknął oczy albo spojrzał na głupie drzwi. Wydawało się, że ona tu jest i, że patrzy na niego. Że czuwa nad nim i jego losem, jak mały Anioł Stróż. Ponownie wyobrażał sobie, co by było, gdyby teraz tu była. Gdyby byli razem tak, jak te głupie pół roku temu. Tak, to już pół roku, a on nadal jest w proszku. Wciąż się gnębi, wciąż odnajduje w sobie winę, wciąż rani się myślami. 
Oszalejesz przez te myśli. Gregor, ogarnij się. Zrób to dla niej, jak nie możesz tego zrobić dla siebie. Ona na pewno nie chciałaby, byś się dręczył. Byś robił z siebie najgorszego. Ona pragnęłaby twojego szczęścia. Chciałaby, byś znalazł miłość. Byś się zakochał bezgranicznie w kimś kto na to zasługuje. Byś na nowo otworzył swoje serce. Ja rozumiem, że jest ci ciężko. Że w tym sercu masz miejsce dla Sandry, ale czy to już nie czas? Czy to nie najwyższa pora na zmiany?
Skoczek z westchnięciem przekręcił się na drugi bok. Jego podświadomość powtarzała te słowa w kółko, ale on nie potrafił się nimi kierować. Może gdyby Sandra powiedziała mu takie słowa prosto w oczy.. Może wtedy otworzyłby się na ludzi i miłość. Ale teraz nawet nie ma dla kogo, by to zrobić.
Jak to nie? A Sophie? Spodobała ci się. Widać, jak na nią patrzysz i z jaką fascynacją to robisz. Imponuje ci jej styl bycia i życia. To, że mimo trudności losu, nadal jest twarda. Może nie wiesz o niej wszystkiego, a raczej większości, ale.. Spójrz, jesteście podobni. Szukaj jej, zawalcz, przekonaj do siebie.. Potrafisz to zrobić, Greg. Tylko uwierz w swoje siły i zdolności.
Podświadomość była jedynym jego przyjacielem. Opieprzała go wtedy, kiedy było trzeba. Nawet wtedy, kiedy było nie trzeba to też to robiła. Mógł na niej polegać, ale męczyły go jej dobre rady. Rady, których nawet nie jest w stanie spełnić. 
Jak ty wymyślasz Schlierenzauer! Gdybym mogła to wyszłabym z ciebie i nakopała do tyłka byś tylko coś zrozumiał. Jak z dzieckiem. Albo i gorzej.
Podniósł się do pozycji siedzącej. Po plecach przeszły go ciarki, bo zimno spotkało się z jego rozgrzanymi plecami. Zadrżał. Następnie zerknął w drzwi i znów wydawało mu się, że ją widzi. Znów z kubkiem, w szlafroku i z promiennym uśmiechem. 
Pokaż, że jesteś silny. Schlierenzauer się nie poddaje. NIGDY. 
Zacisnął dłonie na niebieskiej pościeli i spojrzał na miejsce obok. Kiedyś zajmowała je Sandra. Jej blond włosy układały się w taki sposób, że poduszka była ledwo widzialna.
Gregor, do cholery!
Pokręcił głową, by otrzeźwić umysł. Zdecydowanie za dużo myślał o tym, co było, ale to nie jego wina. Myśli same nawiedzały jego głowę  go wykańczały. Potrzebował kogoś kto byłby obok niego w każdej porze dnia i nocy, w każdej dobrej, jak i złej chwili. Kogoś kogo pokochałby tak, jak blondynkę. Kogoś, kto zaintrygował go od pierwszego wejrzenia. Kogoś, kto tak samo jak on potrzebuje miłości, ciepła, wsparcia i zaufania. Kogoś takiego, jak brunetka. Tylko pozostaje pytanie, czy ona by tego tego chciała. To znaczy tego wszystkiego, ale przy jego boku. 
W końcu myślisz od rzeczy, brawo.
Powodzenia Romeo!

***


Gościnność Ann nie miała granic, lecz nie mogłam jej nadużywać. I tak byłam wdzięczna jej i jej rodzicom za to, że pozwolili mi przenocować. Chociaż można to nazwać tak, że wymusili na mnie to, bym została. Gdy tylko rudowłosa zaczęła wyolbrzymiać, że źle się czuje i tak dalej, nie było odwrotu. Jej matka zajęła się mną, jak własną córką. Nie chcieli mnie wypuścić. Powiedzieli, że mogę zostać u nich, ale to nie byłoby fair. Poza tym nie mogłabym żyć na koszt obcych dla mnie ludzi, bo sumienie zeżarłoby mnie od środka. Dlatego wyszłam chwilę po śniadaniu, a rudowłosa powiedziała, że koniecznie musi mnie odprowadzić. Tylko dokąd?
-A może ty zadzwoń do tego swojego Gregorka, co kochana?-zaszła mi drogę z przodu i wpakowała do buzi połowę zbożowego batonika.
-Po pierwsze to nie jest mój Gregorek, a po drugie nie mam z czego.-wywróciłam oczyma i wyminęłam dziewczynę, która teraz bardziej przypominała mi chomika. Tak naładowanych puch to ja jeszcze nie widziałam.
-Już się go tak nie wypieraj.-wybełkotała.-Ja ci mówię, a ja zawsze mam rację. Jeszcze mnie zaprosisz na wasz ślub! Wspomnisz moje słowa.-pogroziła mi palcem i ponownie wgryzła się w batonika.
-Za dużo telenoweli?-poklepałam ją z litością po pomarańczowej czuprynie i się zaśmiałam.
-Musisz tak narzekać? Nie pasował ci maraton "Mody na sukces"?-teraz to ona wywróciła oczami i zrobiła minę typu "Boże, jesteś dziwniejsza niż królik na wyprzedaży." Westchnęłam. Na chwilę odpłynęłam we własnych myślach, a tamta zajadała się niekończącym się batonem. Może gdyby nie jej pisk to bardziej weszłabym w myśli o Gregorze i słowach Ann. Spojrzałam na nią, a ta stała zszokowana przed maską czerwonego, sportowego Audi. Po chwili wysiadł z niego kierowca. Znajoma twarz, żeby nie powiedzieć gęba.
-O Boże, to ty?-jęknęła.-Najpierw muszę ścierać podłogę w sklepie przez twoje łażenie, jak pokraka, a teraz chcesz we mnie wjechać?
-Ja chcę w ciebie wjechać? Dziewczyno sama się ładujesz pod koła.-wrzasnął.-Od chodzenia jest chodnik, a nie środek szosy!
-Musisz się tak drzeć? Każdemu się może zdarzyć.-powiedziała obojętnie i weszła na chodnik.-Pasuje hrabinie?
-Gdzie się takie baby rodzą to ja nie wiem.-kompletnie ją zignorował i odwrócił się w celu wejścia do auta. Rudowłosa doskonale usłyszała jego mruknięcie i niewiele myśląc rzuciła w niego nadgryzionym batonikiem.
-Strzał za sto punktów.-powiedziała z przekąsem, gdy batonik uderzył go w tył głowy.
-Pogrzało cię do reszty?-odwrócił się, a na jego twarzy malowała się wściekłość.-Uważaj żebym ja cię nie rzucił.-zagroził palcem.
-Nie jesteśmy razem Panie Skoczek.-wytknęła język.
-I mnie to bardzo cieszy. Skaczę do góry i merdam ogonkiem.-uśmiechnął się ironicznie.
-Tym z przodu?-zaciekawiła się.-Podobno skoczkom się kurczy od tych ciasnych kombinezonów.-obie się zaśmiałyśmy. Akurat to jej się udało. A Stefan? Zatkało go i nie miał żadnej riposty na odzew.-Ej, skoczek. Chodź no tu.-zawołała go. Na początku nie wiedział o co chodzi.-Spokojnie, nie będę ci sprawdzać ogonka.-parsknęła śmiechem i sama skierowała się w jego stronę. Nie słyszałam o czym gadali, bo robili to dość cicho, ale widziałam jak wyciąga od niego telefon i coś stuka na ekranie. Nieźle. Skacze na niego, jak zając na kapustę, a teraz daje mu swój numer. Ta dziewczyna mnie kompletnie zadziwia...

*G*


Od: Krafter
 Za 20 minut w Cafe Gritsch.
Nie spóźnij się, bo przegapisz mega okazję.
Pozdrawiam serdecznie - Ann. (Ta od Sophie)

Ann pisząca z telefonu Krafta? Co jest? Ostatnimi czasy tracił panowanie nad realnym światem i nie wiedział, co się dzieje wokoło niego. Za dużo czasu poświęcał na siedzenie w samotności i rozmyślanie o swoim nieudolnym życiu. Jak na dobrze prosperującego skoczka, który ma na koncie tyle osiągnięć w życiu zawodowym to w życiu prywatnym ma pod górkę i ciągle coś jest nie tak. Czemu na świecie istnieje takie coś, co nazywa się problemami? Kto napisał dla niego taki idiotyczny scenariusz?

Od: Krafter
No ruszaj dupsko. Nie będziemy wiecznie czekać. 

Spojrzał na kolejną wiadomość z numeru kolegi. Zdziwił się, że znów wciągnęły go myśli, a wyznaczone 20 minut już minęło. Natychmiast zdjął szare dresowe spodnie, a na ich miejsce ubrał zwykłe jeany. Nałożył pierwszą lepszą bluzę i zdjąwszy kurtkę z wieszaka, opuścił mieszkanie. 
Droga minęła mu dość szybko. Gnał z taką prędkością, że jutro jego skrzynka pocztowa zapełni się mandatami, ale to go nie obchodziło. W jego głowie siedziała myśl, że Sophie też tam jest. Że ją zobaczy. Że usłyszy jej delikatny głos.  Może to dziwne, ale potrzebował tego. Schlierenzauer zamknął pilotem swoje BMW, a następnie ruszył w stronę kawiarenki. Pchnął szklane drzwi, rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego wzrok utkwił przy stoliku, który stał w samym kącie lokalu. Westchnął. Lekkie zdenerwowanie opanowało jego ciało, ale udał się do swojego kolegi i dwóch dziewczyn. Sophie siedziała tyłem, więc nie mogła go zobaczyć. Ann popijała sok i zerkała na niego ukradkiem, a Kraft zawzięcie czytał kartę dań.
-Cześć.-powiedział tak dziwnym głosem, że sam się zdziwił. Kiedy brunetka odwróciła się i spojrzała w jego oczy ten się uśmiechnął.
-Co ty tu robisz?-zapytała, a na jej twarz wkradła się nutka zdziwienia i podejrzenia. Spojrzał na Ann, która zatykała usta palcem. Zrozumiał o co chodzi.
-Przyjechałem na śniadanie. Mają tu cholernie dobre tosty.-wybrnął, po czym zdjął kurtkę i usiadł naprzeciw niej.
-Stefan, czy to nie twoje auto ktoś próbuje otworzyć?-rudowłosa zerknęła w okno. Kraft miał pytającą minę. Poczuł, jak kopnęła go w lewą nogę.
-A taaaaak.-powiedział.-To moje.-wstał i wziął z oparcia swoją kurtkę.-Zaraz wracam.-dodał.
-Poczekaj, pójdę z tobą, bo ty sobie sam z włamywaczem nie poradzisz.-odezwała się Ann i tak samo zabrała swoje rzeczy. Po chwili ich nie było, a Gregor został sam na sam z brunetką. Szczerze powiedziawszy to nie wiedział, co ma mówić. Nie układał sobie mowy na zorganizowane spotkanie. Zazwyczaj robił to na spontana i jakoś samo szło.
-Dlaczego uciekłaś?-pytanie wydobyło się z jego ust mimowolnie.
-Dlaczego o to pytasz?
-Chcę wiedzieć. Tak z ciekawości.-dodał.
-Głupio by mi było, jakbym siedziała na twoim garnuszku. Zresztą do tego trzeba dodać to, że się nie znamy, a ty wyskoczyłeś z taką propozycją jakbyśmy byli starymi znajomymi.
-Uraziłem cię?
-Nie, Gregor. Ale zrobiło mi się głupio na myśl, że mam być od kogoś zależna, że mam mieszkać i żyć pod jego dyktando..
-Uwierz mi, że zaproponowałem ci to tylko ze względu na to, bo mi się źle robi, jak patrzę, że taka dziewczyna, jak ty cierpi.-powiedział cicho. Przesiadł się ze swojego miejsca na miejsce, które wcześniej zajmował Stefan. Był tak blisko. Miał ochotę ją przytulić, ale nie mógł. Nie ufała mu i to widział. Czuł to.
-Ja nie cierpię. Ja cieszę się tym, co mam.-na jej twarz wkradł się wymuszony uśmiech, który miał przekonać go, że wszystko jest okey.
-Nie kłam. Nikt kto mieszka na ulicy nie może tak mówić. Sophie, nie oszukuj samej siebie.-powiedział. Spojrzała na niego urażona i chciała wstać, lecz złapał ją za rękę.-Przepraszam.-dodał cicho.-To nie miało tak zabrzmieć.
-Czego ty ode mnie chcesz?-zapytała wprost.
Miłości, ciepła, zaufania, szczęścia.... mam wymieniać dalej?
-Niczego.-powiedział.-Ale mam jedną prośbę.
-Jaką?
-Moja propozycja jest nadal aktualna.-spojrzał na jej ciemne oczy, które nie wyrażały teraz emocji.-Nadal chcę dać ci dach nad głową. Jeśli będzie ci źle to się wyprowadzisz, ale przynajmniej spróbuj. Chcę żebyś się czuła bezpieczna. Tylko tyle..
-Dlaczego się tak na to upierasz?
-Bo... Sam nie wiem.. Ale czuję, że powinienem ci pomóc.. Że przede wszystkim powinienem pomóc sam sobie..
-A sobie czemu?
-To skomplikowane..-wykręcił się.-Więc, jak Sophie? Dasz sobie pomóc?
Brawo, Schlieri. W końcu walczysz, a nie siedzisz i się użalasz. 

 *S*

Siedzieli w jego aucie. Między nimi panowała cisza, którą wypełniało chrupanie prażynek. Doprowadzało go to na szczyty irytacji, ale było to lepsze niż słuchanie jej wkurzającego tonu głosu i głupich docinków, które raziły jego męskie ego. Odjechali kilometr od kawiarni. Nie wiadomo po co, ale rudowłosa się na to uparła. Rozgryzienie, a tym bardziej zrozumienie jej logiki było nieosiągalne. Była zakręcona bardziej niż szwajcarski zegarek. Zupełnie jej nie rozumiał. Najbardziej dziwne było to, że swata obcego faceta z prawie obcą dla siebie dziewczyną, a swoim życiem uczuciowym się nie zajmie. Z innej strony, to jej nie znał. Może miała chłopaka? Może była zawodową swatką? 
 Może po prostu jesteś głupi, Stefan?
 -Musisz tak śmiecić?-zwrócił jej uwagę, kiedy zauważył, że strzepuje wszystkie okruszki na wykładzinę.-Zrobiłaś tu chlew, a wczoraj sprzątałem.-oburzył się.
 -To posprzątasz jeszcze raz. Może sobie tych chudych rączek w tyłku nie urobisz.-przewróciła oczyma, jak rozkapryszona dziewczynka i wzięła do ust jedną prażynkę.
 -Ja nie wiem, jak można robić burdel u kogoś w aucie.-pokręcił głową.
 -Ja nie wiem, jak można żyć z tobą pod jednym dachem, jak ty taki marudny jesteś.
 -Ale za to jaki przystojny.-powiedział z dumą. Zaśmiała się, a trochę śliny wydobyło się z jej ust i wylądowało na jego dłoni.-Boże, fuj.
 -Już nie bądź taki delikatny, bo pomyśle, że Kopciuszek spierdolił z bajki.-powiedziała patrząc na Stefana wycierającego dłoń o spodnie.
 -Lepiej być Kopciuszkiem niż Świnką Peppą.-odgryzł się.
 -Radziłabym przeanalizować ową bajkę, bo ta świnka była bardzo kulturalnym zwierzątkiem.-wysłała mu całusa, po czym kontynuowała zajadanie się prażynkami.-Ale wiesz...-przerwała, by przegryźć.-Prawy profil masz o wiele lepszy niż lewy. Serio.-dodała.
 -A to niby czemu? 
 -Tam ci trochę oko ucieka, masz źle wyregulowaną brew i masz pryszcze, a tutaj to dupka niemowlaczka.-zmięła pustą paczkę i chciała wrzucić ją pod siedzenie, lecz chłopak ją wyrwał i rzucił na tylne siedzenie, gdzie było pudełko na śmieci.-Wozisz w nim Papieża, że musi być tak czyściutko, czy po prostu jesteś pedantem?
 -Jestem facetem, który dopiero co wysprzątał swoją kobietę i nie mam zamiaru robić tego raz jeszcze. 
 -Jesteś gejem?
 -Skąd to pytanie?
 -Wydaje mi się, że Audi to samochód i ma rodzajnik męski, a ty określiłeś go jako swoją kobietę, więc robisz z siebie geja, a z niego jakiegoś idiotę.
 -A ty się musisz wszystkiego czepiać? Czep się bambusa, jak ci się tak nudzi, a nie mnie. W ogóle czemu nadal tu siedzisz? Nie masz domu? Albo swojego chlewu, prosiaku?
 -Przestań gadać, jak najęty, bo wtedy czoło ci się marszczy i wyglądasz, jak nieprzeruchana wiewiórka.-parsknęła śmiechem. On również. Mimo tego, że kolejny raz starała się go obrazić, to chyba zaczynał to lubić.
 -A ty jesteś przeruchaną wiewiórką?-podniósł brew, ale znowu zaniosła się swoim denerwującym, ale śmiesznym rechotem. 
 -Jak tak robisz to wytrzeszczasz oczy. Nie siedzisz na kiblu, więc to zbędne. 
 -Zabawna, jak szczypiór na wiosnę.-udał, że śmieje się z jej żartu, a potem odwrócił twarz ku szybie.
 -Umówisz się ze mną?-usłyszał ciche pytanie. Co czuł? Porządne zdziwienie i zakłopotanie. Myślał i trawił te słowa. Szukał racjonalnego wyjścia z tej sytuacji.-No żartuje przecież!-strzeliła go w ramię.-Niby skoczek, a mięsień gorszy niż u mnie.
 -Na pewno nie.-zaprzeczył.
 -Na pewno tak.
 -To pokaż.
 -Chciałbyś.
 -Bo nie masz.
 -Skończ.-powiedziała dobitnie. Zamilkł.-Ciekawe, jak tam nasi kochasie.. 
 -Randka z happy endem.-zaśmiał się.
 -Przynajmniej lepszy wypał niż nasza.-teraz to ona zaczęła się śmiać z jego głupiej miny, która wkradła się na twarz.-No co? Niewypał, jak cholera. Zamiast siedzieć w sali kinowej, to siedzimy w aucie. Zamiast opierać się o wygodne fotele i oglądać film, to muszę opierać się o siedzenie w Maluchu i oglądać twój chudy ryjek.
 -To Audi.-poprawił ją.-I gdybym wiedział, że to nasza randka to chociaż laptopa bym wziął żeby ci film włączyć.-dodał.
 -Nienawidzę cię.-powiedziała z uśmiechem. Takim ładnym. Takim słodkim. Taki, który sprawił, że też się zaczął uśmiechać. Taki, który pokazał, jak ładna jest, gdy się uśmiecha. 
 -Vice versa.-oboje się zaśmiali. Skoczek zerknął ukradkiem na jej złączone nogi, które okrywały krótkie spodenki. Jak na tę porę roku, to dość letnio się ubrała. Spiorunowała go wzrokiem, gdy zauważyła.
 -Patrzysz na mnie, jak na mięso.
 -Może mam ochotę, hm?-sparodiował jej piskliwy ton głosu.-Ale to nadal ty i moje podniecenie opada.-skrzywił się.
 -Tobie wszystko opada.-skarciła go.-Dokąd jedziesz?-spytała patrząc, jak chłopak wrzuca wsteczny.
 -Randka w kinie, to randka w kinie.-rzekł.-Masz. Wejdź na stronkę i ogarnij, co grają.-podał jej swojego smarta i skupił się na spokojnym cofaniu. Dziewczyna odblokowała telefon i zaczęła śmiać się z jego tapety. No bo kto normalny ma swoje selfie na tapecie?

*G*

 Przez rolety, których nie podnosił od bardzo dawna w jego mieszkaniu panowała ciemność. Nawet, gdy był dzień, to nie śpieszyło mu się wpuścić tu trochę słońca. Zapalił światło i zamknął za sobą drzwi. Dziewczyna powoli zdjęła jego kurtkę i odwiesiła ją na wolnym wieszaku. Następnie zsunęła przemoczone i podziurawione buty, które ostawiła w kąt i rozejrzała się po przedpokoju. Zerknął na nią. Niby ukradkiem, ale zdążył zauważyć jej niepewność, która mieszała się z jakimś innym uczuciem, którego nie był w stanie odgadnąć. Schylił się i wyjął z szuflady niebieskie kapcie. Kiedyś paradowała w nich Sandra, ale lepiej będzie, jak ktoś ich będzie używał, a nie będą leżeć i się kurzyć. Wsunęła w nie swoje zmarznięte stopy i podążyła za nim do kuchni. Chłopak zajął się przyrządzaniem herbaty, a ona nieśmiało lustrowała go wzrokiem. Czuł na sobie jej spojrzenie. Takie dziwne uczucie ogarnęło jego ciało i umysł.
 -Słodzisz?-nie odpowiedziała, więc postawił przed nią cukier i położył łyżeczkę nieopodal. Po chwili postawił dwa kubki z gorącą herbatą i podszedł do szafki.-Nie mam żadnych ciastek.-skrzywił się na widok pustej szafki.-W ogóle przydałoby się zrobić małe zakupy.-zaśmiał się i usiadł.-Hej, żyjesz?
 -Jak ja ci się za to odwdzięczę?-spojrzała w jego oczy. Przeszły go ciarki.
 -Nijak.-wzruszył ramionami.-Nie oczekuje niczego w zamian. No chyba, że masz talent kulinarny.-uśmiechnął się.-Mój brzuszek ciut przytył od śmieciowego jedzenia.-poklepał się po nim.
 -Rzuca się w oczy.-cicho się zaśmiała.
 -Chamsko, ale szczerze.-napił się gorącej herbaty i skrzywił się zaraz po tym, jak jego język sparzył się cieczą.-Cholera.-mruknął niezadowolony.
 -Taki duży chłopiec, a jeszcze sobie język parzy?-dziewczyna nie mogła powstrzymać tłumionego śmiechu.
 -Możesz się ze mnie nie nabijać? To boli.-mruknął. Wystawił język, jak pies i wachlował się dłońmi, jakby to miało coś zmienić.
 -Oh, no tak. Daj pocałuje.-powiedziała.-Gregor?-spojrzał na nią pytająco.-Wygodna jest ta kanapa?-wskazała na mebel stojący w salonie.-Chcę wiedzieć, bo spędzę na niej trochę czasu.-wyjaśniła.
 -No przecież nie położę cię w salonie.-powiedział.-Na górze jest jeszcze jeden pokój, więc tam cię ulokuje.
 -Gregor?
 -Tak mam prysznic, na górze jest wanna, są dwie toalety, łóżko jest miękkie, poduszek mam nad dostatkiem, bo zależy na ilu śpisz, jeden sąsiad jest wkurzający, ale da się wytrzymać, nie mam zwierzątek, więc nie masz o co pytać.-wyrecytował.
 -Chciałam ci tylko podziękować.-zamilkł.-Ale dzięki, przynajmniej będę wiedzieć na przyszłość.
-Jutro rano mam trening.-zdecydowanie szybko zmienił temat.-Poradzisz sobie sama, czy znowu mi zwiejesz?
-Sądzę, że dam sobie radę.-uśmiechnęła się.-No i może z nudów coś ugotuję. O ile masz jakieś produkty.
-No to mamy problem.-westchnął. Ziewnęła.-Pójdę ci przygotować łóżko, a ty skocz pod prysznic. Ręczniki są w dolnej szafce w łazience, a ciuchy przyniosę.-powiedział i wstał.-I nie zwiewaj mi przez okno.-pogroził palcem, po czym udał się na górę, by przygotować pokój dla brunetki. Czuł dziwny spokój, którego brakowało mu od ostatnich miesięcy. Samotność powoli zaczynała znikać, a na samą myśl o tym, że Sophie przyjęła jego propozycję, usta same się śmiały.
Widzisz Gregor? Jeszcze będzie dobrze. Ja ci to mówię, a jak ja coś powiem to musi tak być.
 "Już się tak nie przechwalaj."
Ktoś mnie musi dowartościować. Ty niestety tego nie robisz. Ale.. wiesz, że ci wybaczę? Zapunktowałeś w moich oczach staruszku. 
"O błagam, mam tylko 24 lata."
O błagam, zajmij się tym łóżkiem, a nie liczeniem swojego wieku, bo ci dziewczyna zwieje.
"Nie zwieje..."
Taką mam nadzieję. Pokazałeś, że masz jedno jajo, więc teraz pokaż że masz drugie i nie daj jej odejść. Bo obydwoje potrzebujecie siebie, ale ona pewnie o tym nie wie, a ty nie możesz tego pojąć. A teraz dobranoc. Jestem padnięta, bo siedzenie w tobie nieźle wykańcza. 

  
Aww, ale się tu słodko zrobiło.. Chyba aż za słodko.
Sophie u Gregora. Ann z Kraftem na "randce". Trzeba tu coś pogorszyć, nie uważacie? :D
No i starałam się, by było dużo Gregora, bo pod poprzednim rozdziałem zdarzyła się uwaga, że było go za mało.
Pozdrawiam i do następnego! ;*

czwartek, 5 lutego 2015

Chapter 17.

Wspomnienia są, były i zawsze będą, głęboko w nas, tam gdzieś daleko.
 Wspomnienia, których nie da się wymazać,
 serce jak dzwon - pozostawia bałagan.

Jesienny poranek w Innsbrucku nie należał do czegoś, co stałoby się moją ulubioną rzeczą. Ziąb dawał się we znaki, a moje ciało wchłaniało zimno, jak gąbka wodę. Jeansy, które przetarte były w kilku miejscach, a jednak dawały trochę ciepła. Bluza, która wyglądała na więcej niż siedem nieszczęść, a jednak dawała jeszcze radę, by grzać. Buty, podziurawione, zupełnie zniszczone, dlatego łatwo przemakały, bo deszcz nie przestawał padać od poprzedniego dnia. Noc spędziłam w dość śmierdzącej i zaniedbanej piwnicy jakiegoś bloku. Spałam na stercie powyrzucanego styropianu, a za okrycie robił stary dziecięcy kocyk, który pachniał lawendowym płynem do prania. Nad ranem musiałam opuścić moją jednorazową noclegownię. Potem kręciłam się po mieście i zdążyłam przemoknąć do suchej nitki, a teraz siedziałam pomiędzy krzakami, a koszem. Założony kaptur przemókł już wcześniej, lecz wilgoć już nie robiła mi różnicy. W sumie mieszkanie na ulicy nie było takie złe. Przynajmniej wiedziałam co się na świecie dzieje, jak wyglądają ludzie, gdy coś im się przytrafi i jak się wtedy zachowują. Dobra, co ja pieprzę... Mieszkanie na ulicy było cholerną udręką. Codziennie modliłam się w duchu o jakiś dobry znak, o moją pamięć, o to żeby koszmar przestał trwać. Co z tego, że uwolniłam się od Thomasa? Jeśli nie ma się pamięci i jakichkolwiek informacji o sobie to już lepiej jest siedzieć na terytorium swojego kata i tańczyć, jak on zagra. Brakuje mi sił do tego. Nie mam ochoty na codzienną tułaczkę, spanie po kątach, głodowanie, marznięcie. Chcę umrzeć. Tak, o tym marzę. No bo po co mi pozostało? Nie potrafię tak żyć. Nie chcę. Nie umiem.

*A*
-Mamo, ale nie było truskawkowych.-jęknął i usiadł na krześle. Matka obdarowała go srogim spojrzeniem i pokręciła głową.-Ale wiesz, że cię kocham?-zamrugał oczkami, jak pięcioletnia dziewczyna, a następnie wstał i cmoknął matkę w policzek. Uśmiechnęła się.
-Andreas!-wrzask siostry przerwał miłą atmosferę jaką spowodował swoimi słowami. Wściekła blondynka zjawiła się w kuchni w mgnieniu oka, a przy okazji machała paczką wacików jakby to był miecz świetlny.-Nie używam takich. Jak mogłeś mi takie gówno kupić? Przecież ci mówiłam jakiej firmy chcę, czego ty mnie nigdy nie słuchasz?-wywaliła z siebie wszystkie pytania i rzuciła paczką w brata.
-Co za różnica jaką watką będziesz sobie twarz myła?-zrobił pytającą minę.-I tak jej nic nie pomoże.-wytknął siostrze język. Matka zaśmiała się pod nosem. Brakowało jej tych docinków jakie Andreas serwował siostrze. Jak siostry robiły harmider po całym domu, a on biedny musiał radzić sobie sam.
-Trzymajcie mnie, bo zamorduje!-warknęła.
-O Boże!-Andreas wywołał na swojej twarzy przerażenie.-O nie, mamo zmień mi pieluchę, bo popuściłem ze strachu.-parsknął śmiechem.
-Wiesz co Andreas? Wiesz? No wiesz?
-No powiedz mi w końcu to się dowiem.-wywróciwszy oczami, zanurzył palca w misce z masą śmietankową, a mama strzeliła go szmatką w dłoń.-Au.
-Cham jesteś i tyle ci powiem!
-Wow, stwierdzając twój iloraz inteligencji po kolorze włosów to nawet dużo mi powiedziałaś biedronko.
-Masz taki sam kolor, palancie.
-Tylko, że ja przełamuje stereotyp o głupich blondaskach, a ty nie.-zaśmiał się.
-A wiesz co Andreas?-ponownie zadała mu pytanie.
-Co? Tips ci się złamał? Cycki ci urosły?-siostra nie wytrzymując rzuciła w niego brudną ścierką. Na szczęście zrobił unik i nie został wymazany w białej masie.
-Kto nie ma w mózgu ten ma w cyckach albo w penisie.-powiedziała.-Więc mówisz, że jesteś mądry?-ścięła go  pytaniem i po prostu wyszła z kuchni. Matka, która co chwilę tłukła się po garach też wyszła. A on został sam. Usiadł spokojnie na krześle i z nudów zaczął przyglądać się opakowaniu wacików. Były mu znane. To samo opakowanie. Ta sama firma.
Ups, czyżbyś widział takie u Sophie? Czyżbyś znów włączył tryb myślenia o niej? Zadziwiasz mnie. Ostatnimi czasy myślisz więcej niż kiedykolwiek. Ej, Andreas? A może ty tak Nobla za to dostaniesz, co? "Andreas Wellinger-złoty myśliciel " widzisz te tytuły?
-Zamknij się.-mruknął pod nosem.
Andreas niewiele myśląc, po prostu ubrał leżącą na stołku bluzę i wyszedł z domu. Zazwyczaj nie miał obranego celu, lecz dziś wiedział gdzie i po co chce iść. I z kim chce porozmawiać..

*S*
Wrócił do domu z wielkim misiem pod pachą i małym czerwonym pudełkiem w kieszeni. Czuł, że jeśli dziś tego nie zrobi to potem będzie mu ciężko się do tego zebrać. Poza tym rozmowa z małą dziewczynką dużo mu pomogła. Nie wiedział, że dzieci potrafią bardziej trafić w punkt niż dorośli. Nie wierzył, że da się kogoś podnieść na duchu, kiedy nawet się go nie zna. Wszedł do salonu, lecz jej nie było. To było dziwne. Zazwyczaj siedziała na kanapie i oglądała seriale albo krzątała się ze ścierką i ścierała kurze, których tak naprawdę już nie było. Codziennie to robiła. Codziennie meble były przetarte, obiad ugotowany, a na powitanie był ciepły uścisk i buziak. Udał się do kuchni, ale też jej nie było. W głowie zrodziła się myśl, że się wyprowadziła, że zostawiła go samego, że odeszła i nie wróci. Tylko, czy to byłoby  w jej stylu? Wątpliwości dały mu do myślenia i poszedł na górę. Zobaczył ją, jak chodziła po ich sypialni. Najpierw obserwował ją przez lekko uchylone drzwi. Dopiero potem odważył się i wszedł do pokoju. Nie zwróciła na niego uwagi. Kompletnie go olała, bo czuła do niego żal, który spowodowany został jego gorzkimi słowami i zachowaniem.
-Caren...-wypowiedział cicho jej imię. Ta odwróciła się w jego stronę i popatrzyła w pełne smutku oczy.-Masz rację. Popadam w jakiś obłęd, ale czuję, że to moja siostra, taka część mnie i ja muszę jej pomóc. Musze ją znaleźć..-powiedział.-Wiem, że cię zaniedbałem. Zeszłaś na drugi plan, a ja kompletnie nie umiałem racjonalnie myśleć. Nic. Zero. Pustka.
-Rozumiem.
-Jesteś najcudowniejszą kobietą jaką znam. Kochasz mnie za moje humorki, wady i zalety. Pomagasz mi nawet jak cię o to nie proszę. Jesteś zawsze obok i czuję twoją miłość, lecz czasem bywa, że w związku są gorsze momenty. I to był jeden z takich. Bardzo cię za to przepraszam..-spuścił głowę w dół, choć zerkał na nią ukradkiem. Uśmiechnęła się.-Caren, kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
-Ja ciebie też kocham Severin. Za wszystko, a nie tylko humorki, czy też zalety i wady.-powiedziała.-Boli mnie, jak na mnie krzyczysz. Jak schodzę na drugi plan, jak coś jest ważniejsze niż nasz związek...
-Nigdy więcej nie sprawię ci takiego bólu.-przerwał jej szybko. Dziewczyna nie zdążyła zareagować, a ten był już przy niej i mocno ją do siebie przytulał. Czuła jego bliskość,  zaufanie, miłość.  Wszystkie uczucia, jakie przekazują sobie zakochani.
-Wiesz, że cię kocham?-wyszeptała w jego ramię. Uśmiechnął się pod nosem i odsunął ją od siebie. Następnie sięgnął do kieszeni w spodniach, wyjął z niej pudełeczko i ukląkł.
-Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie wyobrażam sobie tej pustki bez ciebie. Nie chcę myśleć o tym, że na twoim miejscu mógłby być ktoś inny. Dlatego to z tobą chcę spędzić resztę życia... wyjdziesz za mnie?-otworzył pudełeczko i patrzył na nią z wyczekiwaniem.
-Tak.-powiedziała ze łzami w oczach, a potem rzuciła mu się na szyję.

*A*

Udał się w dobrze znane mu miejsce. Wcześniej bywał tu dość częstym gościem, ale treningi i problemy prywatne sprawiły, że trochę to ograniczył. Ochrona doskonale go znała. Został wpuszczony do środka bez żadnego legitymowania się. Obsługa patrzyła na niego, jak na ósmy cud świata, jakby był kimś niezwykle niezwykłym. Uśmiechali się do niego, ale szok w ich oczach i tak był widoczny. Chłopak poszedł do jednej z trzech sal, w której za kwadrans miała odbyć się pierwsza gra. Blond krupierka już przygotowywała karty. Była ubrana w dość  kuse i pociągający ubrania, przez co jego myśli na chwilę zboczyły z toru.
No co, Andreas? Znasz tę panią dogłębnie, prawda?
Niegdyś ze sobą sypiali. Ona dawała mu wygrywać, on w zamian płacił jej w naturze.
Dawałeś się, jak męska dziwka.
Jednak kiedy to przerwał zaczął przegrywać. Zadłużał się u ludzi. Między innymi u Thomasa. Apropo niego. Chłopak spojrzał w głąb sali i ujrzał dobrze znanego mu łysola. Niegdyś dobrze się znali, to tamten zapoznał go z Thomasem. Teraz byli wrogami. Andreas niewiele myśląc, po prostu podszedł do grupki facetów. Stolik otoczony był łysymi i grubymi kolesiami, a na krześle siedział sam przywódca stada i jakiś chłopak, który wyglądał na normalnego.
-Proszę, proszę.-jeden z psów odwrócił się i zagwizdał na widok Andreasa.-Pan Wellinger się za nami stęsknił, szefie.-zasalutował w stronę stolika i się uśmiechnął.
-Przyszedłem pogadać z Thomasem.-powiedział twardo. Wtedy ten facet sam złapał go za rękę i wykręcił ją z taką siłą, że Andreas prawie stracił w niej czucie.
-Dla ciebie to pan Thomas.-warknął i go puścił.
-Manuel, zostawcie nas samych.-odezwał się sam szefunio.-Porozmawiamy sobie skoro pan Wellinger sam mnie odwiedził.
-Szef jest pewien?-upewnił się inny z nich wszystkich.
-Wyjdźcie.-warknął. Natychmiast zrobiło się pusto. No prawie, bo ten chłopak wciąż tam siedział.-A ty na co czekasz? Spierdalaj.-zwrócił się do niego. Na początku miał minę, jak wypłoszona sarna, ale w końcu ogarnął się i wyszedł, a raczej uciekł, bo po drodze potknął się o własne nogi i prawie runął na ziemię.-No to słucham.-rozsiadł się wygodnie na krześle, włożył do ust fajkę i czekał na jakiś odzew.
-Co z nią zrobiłeś?
-Przepraszam, ale moja pamięć ostatnio szwankuje.-gorzko się zaśmiał.-O kim mówisz chłopcze?
-Nie udawaj większego kretyna niż jesteś!
-Licz się ze słowami, bo skończysz, jak ta twoja panna.-uspokoił działające nerwy skoczka.
-Widzę, że jednak pamiętasz.
-Nie zapomina się kobiet, które tak dobrze robią ci loda.-westchnął z uśmiechem. Andreas miał ogromną ochotę obić mu twarz. Mimo tego, że nie byli już razem i nie miał nic do gadania to słowa Thomasa na niego podziałały.-Była cholernie dobra w łóżku. Ja się dziwię, że oddałeś taki skarb.-złość w nim wzrastała, ale starał się nad sobą panować.-Przy niej z dojściem nie było problemów.-kolejny raz usłyszał jego obleśny śmiech.
-Jak śmiesz tak o niej mówić?
-Co się stało, że teraz się taki troskliwy zrobiłeś? O ile pamiętam to dałeś mi ją na tacy z tekstem bierz sukę, nie potrzebuję jej. 
-Co jej zrobiłeś gnojku?
-Nic takiego. Między nami było kilka ostrych momentów, kilka bójek, ale tak czasem bywa. Wiesz, jak jest.
-Żyje?
-Może tak, może nie.-wypuścił dym z ust, który dostał się do nozdrzy skoczka i wywołał grymas.-Zrobiłem z nią, co mi się żywnie podobało. Rozumiemy się?
-Gdzie ona jest?
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.-rzekł.-A ty chyba nie chcesz się znaleźć w tym piekle aniołku.
Andreas stał tam i wpatrywał się w mężczyznę. Jego pięści mimowolnie się zaciskały i były gotowe dać mu w twarz. Opanowywał się jedynie wtedy, gdy pomyślał, że on ma ze sobą pięciu debili i oni mogą zrobić z niego kalekę albo i trupa. Najgorsze było to, że nie dowiedział się nic. Liczył, że Thomas powie mu więcej. Że uda mu się coś wyciągnąć, a potem dać informacje Severinowi.
Chcesz zdobyć informacje o Sophie dla Severina? Czyżby? A to nie jest tak, że zżera cię strach i panika na myśl o tym, czy ona w ogóle żyje? Severin da sobie radę. Nie rozumiem po co wywijasz się nim, skoro mam rację.
-Coś jeszcze? Mój czas jest policzony dla takich, jak ty.
-Jesteś pieprzonym sukinsynem.-warknął, po czym złapał go za kołnierz satynowej koszuli.-Życzę ci żebyś zdechł.-dodał i puścił go. Wytarł ręce o bluzę i włożywszy je do kieszeni, opuścił budynek kasyna. Skierował się w stronę parku. Chciał teraz zebrać myśli i wszystko sobie poukładać. Powoli zaczynało docierać do niego to, co się stało. Zaczął zdawać sobie sprawę z tego, co zrobił i jak się zachował. I co było najlepsze? A to, że zaczynały męczyć go wyrzuty sumienia.
No i co ja mam z tobą zrobić chłopie.. Najpierw zgrywasz twardziele i wielkiego bad boya, potem jesteś nietykalnym robocopem, a teraz miękniesz. Jesteś, jak małża człowieku.
-Zamknij się.-mruknął.
Mam się zamknąć, bo mówię prawdę? Kochasz Sophie i czekam na dzień, kiedy w końcu sobie to uświadomisz. 
"Nie kocham jej."
I dlatego poszedłeś do Thomasa nawet tego nie planując? Dlatego codziennie przed snem widzisz jej uśmiech? Dlatego myślisz o niej niespodziewanie? Dlatego każesz mi się zamknąć, bo cie to boli?
"Nie za dużo tych pytań?"
A co, nie wyrabiasz się w odpowiedzi? Mam ich więcej, ale nie będę ci zakręcać w głowie. 
"To zamknij się i się więcej nie odzywaj, bo nie jesteś mi potrzebna!"
Ups, przepraszam panie i władco. Cieszę się z tego, że w końcu zrozumiałeś swój błąd, ale przykro mi, że mnie nie chcesz. Beze mnie będzie ci trudno, wspomnisz moje słowa, Andreas...

***

Gdyby nie Ann, to cały dzień spędziłabym na tym cholernym zimnie i deszczu. Rudowłosa najpierw zabrała mnie w jakieś odludne miejsce, a potem zaprosiła do swojego domu. Szczerze to nie miałam ochoty tam iść. Lepiej byłoby poznać jej rodzinę w jakichś normalnych ciuchach i z normalnym życiorysem, a ja miałam ciuchy, które wyglądały gorzej niż wyjęte z psiego gardła, a moja przeszłość to Thomas. Miałam na samym wstępie powiedzieć cześć jestem Sophie, straciłam pamięć, ale pamiętam, jak robiłam za dziwkę u jakiegoś napaleńca?
-Mama.-pokazała mi kartkę leżącą na stoliku i podeszła do lodówki.-Sok, czy piwo?-wyjęła to i to, i pokazała mi. Zanim sama zdążyłam zadecydować, rudowłosa wybrała piwo. Potem otworzyła dwie butelki i udałyśmy się do jej pokoju. Zwykły, a jednak przytulny pokój. Żółte ściany, które nadawały mu blasku. Ciemnobrązowe meble i duże łóżko. Do tego puchowy dywan i mnóstwo plakatów, które przedstawiały piłkarzy i drużyny piłkarskie.
-Fanka?-zapytałam patrząc na plakat z Ronaldinho.
-Mało powiedziane.-odpowiedziała i podała mi piwo. Obie usiadłyśmy na łóżku i dłuższy czas siedziałyśmy w grobowej ciszy.-Przepraszam, że zapytam, ale.. jak to jest mieszkać na ulicy?-spojrzałam na nią. Speszyła się i chyba zaczęła żałować, że w ogóle zapytała, ale wtedy się uśmiechnęłam.
-Nie jest kolorowo. Brak wody, ciepła, bezpieczeństwa.. Codziennie żyjesz z myślą, gdzie uda ci się spędzić noc albo, czy znajdziesz chociaż okruch chleba do jedzenia.-powiedziałam.-Nie polecam takiego życia. Nikomu.
-Jeśli chcesz to pogadam z rodzicami. Oni należą do takich osób, które pomagają każdemu, więc na pewno się zgodzą.-wyrwała się z propozycją.
-Nie. Dzięki za pomysł, ale nie skorzystam Ann.
-Czemu? Przecież to pomoc bliźniemu, więc nie ma co marudzić.-zaśmiała się.
-Tak, ale tu nie chodzi o to.-powiedziałam.-Mówiłam to samo Gregorowi i muszę to powtórzyć. Nie mam pieniędzy na dokładanie się do czynszu i tak dalej.
-Jak to mówiłaś Gregorowi? Co ty u niego spałaś?-poruszała zabawnie brwiami. Musiałam się zaśmiać.
-Jedna noc. Nic takiego.
-Ale w tym sensie, czy w tym lepszym sensie?-zaciekawiła się.
-W tym normalnym sensie. Spałam tylko na jego łóżku, a ona na dole w salonie.-dodałam.-Boże, ty myślisz tylko o jednym! A tak zbaczając z twojego zboczeństwa, to on zaproponował mi mieszkanie u siebie.
-Zgodziłaś się?
-Głupia jesteś?-zapytałam ironicznie.-Mam mieszkać z obcym dla siebie facetem?
-Coś w tym złego? Darmowy seks, no stara błagam.
-Ja to nie ty.
-Ale jednak mamy jedno życie i musimy z niego korzystać, więc bierz się za tego swojego Gregorka i nie marudź. Czy ty w ogóle widziałaś, jak się w ciebie wgapiał w tym sklepie? No naprawdę. Wyglądał jakby milion dolców zobaczył, a przy nich najnowszą Hondę.-zastanawiałam się kiedy ona ma czas złapać wdech, gdy tak długo mówi. A może ona ma jakieś skrzela, jak ryba? Nie zrozumiem dziewczyny.-Skoro facet proponuje ci mieszkanie to albo chce się z tobą pieprzyć na każdym kroku, albo mu się spodobałaś. I obstawiam tę drugą opcję, bo jego wzrok i zachowanie mówiły same za siebie.-zakończyła monolog wtedy, gdy przyłożyła do ust butelkę z piwem i się go napiła.
-Albo jest mu mnie żal i robi to z litości, a jak się odkuję to wywali mnie na bruk i nasza znajomość się skończy.-uśmiechnęłam się, jak jakiś chytry chochlik z bajek i również napiłam się swojego piwa.
-Marudzisz, jak stara baba.-rzuciła mnie beżową poduszką. Chciałam zrobić unik, ale przez swoją własną nieuwagę uderzyłam się w ścianę. Zabolało. Na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami. Jakieś słabe prześwity pojawiały się w mojej głowie.
Andreas....
I nagle znikąd to imię opanowało moją głowę. O co chodzi?
-Wszystko okey?-zapytała Ann. Była widocznie przerażona, ale nie tylko ona.
Andreas....
-Tak... chyba tak..-odpowiedziałam krótko i złapałam się za głowę.
-Na pewno?
-Ann, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po prostu przygrzałam w tą ścianę i mnie zabolało.-wysiliłam się na słaby uśmiech, ale ruda się na niego nie nabrała. Od razu opuściła pokój i nie wiadomo dokąd poszła. A ja zostałam sama i zamknęłam oczy. Jasne plamy latały po dotychczasowej czarnej dziurze. Głos powtarzał jedno i to samo imię w kółko. Co jest do cholery? Mam się bać, czy cieszyć? Wraca mi pamięć, czy po prostu wariuję?
Andreas...


środa, 4 lutego 2015

Chapter 16.

You shout it loud
But I can't hear a word you say
I'm talking loud, not saying much



Zegarek, który stał nieopodal łóżka wskazywał godzinę 11. Przeczesałam włosy dłonią i usiadłam na łóżku. Pościel pachniała mocnymi męskimi perfumami. Na podłodze walały się rzeczy skoczka, a na małym stoliku, stojącym w rogu, uzbierała się niezła wysepka z pustych pudełek po pizzy. Pamiętam, że zasnęła na jego kolanach, gdy opowiadał o skokach. Jeszcze czułam, jak podnosi mnie i idziemy na górę, ale w drodze musiałam zasnąć. Byłam mu wdzięczna za to, że mogłam przez jedną jedyną noc poczuć się bezpiecznie i było mi ciepło. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak dobrze mi się spało i nie budziłam się w nocy z przerażeniem, że ktoś zaraz wejdzie i zrobi mi krzywdę. Oczywiste, że nie mogłam zaufać mu tak od razu. Nawet tego nie zrobiłam. Ale czułam, że ten chłopak nie jest typem kata i zboczeńca, że nic mi nie zrobi. Poza tym, czy byłby w stanie skrzywdzić kobietę, gdy na wspomnienie o blondynce od razu pogarsza mu się humor? Skoro już o niej wspomniałam to zastanawia mnie, co takiego się wydarzyło, że Gregor zmienia się pod wypływem pytania o nią. Skrzywdziła go? Oszukała? Rozumiem, że to nie moja sprawa, lecz zastanawia mnie to. Nie mogę zapytać go wprost, bo nie wypada, ale wczorajszego wieczora zrobiło mi się smutno, jak zobaczyłam łzy w jego oczach. Ciche pukanie do drzwi przerwało moje rozmyślania. Skierowałam wzrok na nie i zobaczyłam głowę szatyna, która wystawała zza drzwi. Delikatnie się uśmiechnęłam i poprawiłam kołdrę, by spokojnie sobie usiadł.
-Myślałem, że śpisz i przygrzałem tu z listem.-zaśmiał się i zajął miejsce obok mnie.-Jak się spało?
-Powiem ci, że nie pamiętam kiedy tak dobrze się wyspałam. Dziękuję.-niemalże wyszeptałam ostatnie słowo.
 -Cieszę się.-powiedział.-No i powiem ci, że dzięki tobie zmieniam zdanie o mojej kanapie.-dodał i zaczęliśmy się śmiać.-Jednak nie jest taka zła, jak uważałem.
-To ja powinnam była tam spać, a nie ty.
-Ale jesteś moim gościem i głupio by mi było położyć cię w salonie.
-Jednak to tylko ja i mi wystarczy nawet głupia kanapa.
-Ty aż ty i uwierz, że narzekałabyś teraz na ból kręgosłupa, jakbyś tam została.
-Ty nie narzekasz.-zauważyłam i uśmiechnęłam się.
-Twardziele tak mają.-powiedział dumnie.
-Twardziele? A są tu jacyś?-wybuchnęłam śmiechem widząc głupawą minę skoczka.-Ty nawet mięśni nie masz.-dotknęłam jego bicepsa, by sprawdzić. Logiczne, że poczułam mięśnie, ale nie będę tu zmieniać swojego zdania, by jemu zrobić dobrze.-Giętkie, jak u wróbla.-skwitowałam.
-Co? No wypraszam sobie.-udał obrażonego i założył ręce.-Ćwiczę, jak wół, a ty nawet nie doceniasz!
-Może gdybym zobaczyła to bym uwierzyła, ale na słowo to nawet ja mogę powiedzieć, że ćwiczę.-wyśmiałam go. Opuściłam ciepłe łóżko, przeciągnęłam się, a chłopak ciągle na mnie patrzył. Uśmiechał się pod nosem, a kiedy na niego spoglądałam to odwracał wzrok.-Co tu nabazgrałeś?-przerwałam dziwną ciszę i wyrwałam mu z rąk kulkę, którą zdążył zrobić z napisanego listu do mnie.
-Że idę na trening, a śniadanie masz na stole w kuchni.-powiedział.
-"Ukochany i najwspanialszy Gregor"?-zacytowałam jego podpis, po czym rzuciłam w niego kartką.-Dowartościowujesz się sam.
-Nie zaprzeczyłaś.
-Nie zamierzam psuć ci marzeń.-odgryzłam się.
-Sophie?-spojrzałam pytająco na szatyna, który nagle zaczął bawić się poduszką.-Dzięki za wczoraj..
-A co ja takiego wczoraj zrobiłam? 
-Po prostu byłaś. Dziękuję ci za to, że nagadałaś mi od rzeczy i, że nie spędziłem sam tego wieczoru.. Nawet nie wiesz, jak miło było z kimś pogadać. Zazwyczaj wracałem do tej pustelni, zamawiałem pizzę i potem tylko myślałem i wspominałem.. To mnie dołuje.-stwierdził patrząc na mnie.-Sophie, ja jestem świadomy tego, że nic o sobie nie wiemy, że się nie znamy, lecz....
-Oświadczasz mi się?-zapytałam uważnie, a ten blado się uśmiechnął.
-Ty potrzebujesz ciepła i bezpieczeństwa, a ja towarzystwa w tym mieszkaniu.. Zamieszkaj ze mną.-spojrzał na mnie swoimi smutnymi oczami, a mi odebrało mowę. No bo co tu odpowiedzieć na taką propozycję? Głupio było mi się zgodzić, bo nie miałam pracy, pieniędzy, więc nie miałabym nawet z czego dołożyć się do czynszu. Z drugiej strony potrzebowałam ciepła i bezpieczeństwa, jak to powiedział.
-Gregor...-zaczęłam.
-Muszę iść na trening.-przerwał mi.-Mam nadzieję, że jak wrócę to jeszcze będziesz..-wstał ze spuszczoną głową i udał się do drzwi.-Przemyśl to...-dodał cicho i złapał klamkę.
-Gregor..-odwrócił się. Nic nie mówiąc po prostu podeszłam do niego i go przytuliłam. Normalnie. Tak, jak kogoś kto nie znając mnie daje mi tak dużo.-Powodzenia na treningu.-poklepałam go w plecy i osunęłam na bezpieczną odległość. Na odchodne dostał kopniaka w tyłek i z uśmiechem poszedł na dół. A ja? A ja stałam oparta o ścianę i trawiłam to, co się wydarzyło. Miałam mieszane uczucia. 
Nie bądź głupia tylko się zgódź. Sophie.. to będzie dobra decyzja, zaufaj mi.

*A*
Do inauguracji sezony zostało niespełna półtora tygodnia. Cała kadra chodziła, jak w zegarku, a trener omal nie wychodził z siebie. Chciał by jego podopieczni zaprezentowali światową formę i klasę. Szkoda tylko, że nie wszyscy mieli siły na męczące treningi. Marinus Kraus od kilku dni leżał w domu z zapaleniem płuc, bo trener kazał mu przebiec kilka kółek na ujemnych temperaturach. Severin Freund był nieobecny. Ciągle chodził z głową w chmurach i myślał o swojej siostrze. Markus Eisenbichler ociągał się, jak tylko to było możliwe. Natomiast reszta kadry z Andreasem na czele jeszcze coś robiła. Jeszcze dokładali coś od siebie. Jeszcze pokazywali na co ich stać, ale widać było po nich zmęczenie. Dzisiejszego dnia chłopaki ponownie spędzali dzień na siłowni. Tym razem pod uważnym okiem szanownego trenera, który nie tylko czepiał się o wszystko, ale dokładał jakieś małe ćwiczenia pomiędzy bieżnią, a rowerkiem.
-Nie mam siły.-jęknął Markus i runął jak długi pod nogi trenera.
-Nie marudź Eisenbichler tylko ćwicz, ćwicz i ćwicz.-strzelił go w tyłek swoją czerwoną teczką, a skoczek jęknął.
-Trenerze odpadam.-obok pojawił się Severin, który również wyglądał jakby zaraz miał wyzionąć ducha.
-Panowie nie marudzimy tylko ćwiczymy.-powiedział twardo i spojrzał na swoich podopiecznych.-Ludzie jesteście w kwiecie wieku, a zachowujecie się gorzej niż moja babka.
-Pana babka jeszcze żyje?-zapytał Andreas.
-Wellinger ćwicz.
-Nie dam rady, nie mam siły już.-odpowiedział po czym napił się wody i usiadł obok Freunda. Ten od razu przesunął się dalej i pomiędzy nimi zrobiło się miejsce dla jeszcze jednej osoby.
-Właśnie panowie.-trener spojrzał na nich uważnie.-Musimy sobie coś wyjaśnić.-powiedział.-Za mną.-dodał. Freund i Andreas podążyli za trenerem do magazynku. Andreas przeczuwał, że czeka ich ochrzan. Severin za to stał spokojnie i nie wyrażał żadnych uczuć.-Co to było przedwczoraj na parkinu, co?-nastała cisza.-Panowie, ja was lubię i szanuję, ale nie mogę pozwolić na to, by moi skoczkowie okładali sobie twarze kiedy im się chce.
-Ale to nie tak.-jęknął Severin.
-A jak? O co wam poszło? O skoki? O trening? 
-O nasze prywatne sprawy.-warknął Andreas.
-W kadrze nie ma prywatnych spraw. Tu liczą się tylko sprawy związane ze skakaniem i nic więcej. Dlatego chcę wiedzieć o co wam poszło, bo jesteście w mojej drużynie i mogę pozwolić na takie coś.
-To nie jest pana sprawa.-spiorunował go wzrokiem.
-Mamy swoje porachunki.-dodał Sev.
-Freund myślałem, że chociaż na ciebie mogę liczyć.
-To się pan przeliczył. Niech się pan nie wpieprza w cudze sprawy, bo i panu ktoś kiedyś obije twarz!-zdenerwowany Andreas przepchnął Severina w bok i wyszedł. Starszy z Niemców również zrobił to samo. A biedny Werner Schuster rozłożył ręce i z politowaniem pokręcił głową, bo zachowanie jego chłopaków dziwiło go i dobijało zarazem. Andreas niewiele myśląc udał się na zewnątrz budynku siłowni i zapalił papierosa. Miał rzucić. Ale po co? Gdy było źle to wystarczyło wyciągnąć jednego głupiego papierosa z paczki i go zapalić.
-Jak to Sophie jest twoja siostra?-zapytał Severina, który właśnie stanął obok niego i w dłoniach trzymał napój energetyzujący. 
-Normalnie.-mruknął od niechcenia i napił się napoju z butelki.
-Powiedz mi.
-Nie widzę takiej potrzeby.
-Severin.
-Tak mnie matka nazwała, dzięki za przypomnienie.-wysilił się na ironiczny uśmiech. Usiadł na schodkach, odkręcił butelkę i ponownie napił się łyka napoju.
-Gdyby byłą twoją siostrą to nie traktowałbyś jej tak, jak to robiłeś.-zaśmiał się.
-Była twoją dziewczyną i traktowałeś ją tak, jak traktowałeś.-odgryzł się.
-Nie wracajmy do tego.
-No to nie wracajmy do niczego.-mruknął i zostawił go samego w mgnieniu oka. Andreas oparł się o ścianę i wpatrywał się w przejeżdżające samochody oraz ludzi, którzy śpieszyli się do swoich rodzin, znajomych.
Tylko ty jesteś przegrywem i wszystko sobie spieprzyłeś. 
Moje gratulacje Andreas, naprawdę wielkie gratulacje kochany. 

*G*
Trening minął mu dziś spokojnie i przyjemnie. Jego skoki były dobre, trener odpuścił sobie wszystkie uwagi i nawet go pochwalił, a koledzy nie zachowywali się, jak banda dzikusów i mógł się skupić. Chociaż pomijając to, to dużo zawdzięczał rozmowie z Sophie. Dziewczyna powiedziała mu kilka słów, które wziął sobie do serca i dziś kierował się tylko nimi. Miał wielkie nadzieje, że jak wróci do domu to zastanie tam brunetkę. Również miał na uwadze to, że w jakiś sposób mógł urazić ją swoją propozycją. Może to było za szybko.. Może powinien był to przemyśleć.. Może ona straci do niego jakiekolwiek małe zaufanie.. Nie chciał tego, ale chciał by zamieszkała w jego domu. Chciał jej dać trochę ciepła i bezpieczeństwa, bo zasługiwała na to. Była dobrą dziewczyną, która w życiu dostała w tyłek. Nie znał całej jej historii życia, wiedział tylko, że jest bezdomna. Nie wiedział czemu, nie wiedział skąd. Lista jego pytań była długa, ale bez zaufania dziewczyny i jakiejkolwiek sympatii to nie miał o czym marzyć, by się dowiedzieć. Przekręcając klucz w zamku, miał nadzieję, że dziewczyna nadal jest w środku. Wszedł cicho. Zrzucił z siebie bluzę i położył delikatnie klucze na komodzie.
-Sophie jesteś?-w mieszkaniu rozniosło się echo jego głosu. -Soph.-uważnie rozejrzał się po przedpokoju i wszedł w głąb. Po Sophie pozostała jedynie złożona na pół kartka, która leżała na stoliku. Rozłożył ją i uważnie zaczął czytać jej treść.
Jeśli wrócisz z treningu to nie zdziw się, jak mnie nie będzie. 
Gregor po prostu nie mogę ci siedzieć na głowie i się narzucać. Nie znasz mnie, a ja tym bardziej nie mogę przyjąć twojej propozycji. Przepraszam Greg.
Sophie xxx
Skoczek zmiął kartkę i rzucił ją gdzieś na podłogę. Zawiedziony usiadł na krześle i zakrył twarz w ramionach.
Czego się spodziewałeś? Że dziewczyna z ulicy tak nagle ci zaufa? Że przyleci do twojego mieszkania na zawołanie? Gregor to nie bajka. To realna rzeczywistość. 
-Cholera..-westchnął.
Następnie wstał i zrobił to, co zawsze. Najpierw napił się soku, potem poszedł pod prysznic, a na sam koniec położył się do łóżka i kolejny raz bił się z myślami. Tylko że teraz prócz Sandry była w nich jeszcze Sophie. I to było podłe, bo pierwszy raz odkąd nie ma Sandry, on myśli o innej dziewczynie..

*S*
Mecz Borussi Dortmund zakończył się wygraną jego ulubionej drużyny. Zgasił telewizor, a Bogu winny pilot został rzucony gdzieś do tyłu. Severin położył głowę na oparciu kanapy i przymknął oczy. Od kłótni z Caren minęło kilka dni. Dziewczyna nie odzywała się do niego od tamtego czasu, a on nie miał odwagi, by ją przeprosić. Niesłusznie na nią nakrzyczał i było mu głupio.
-Listy do ciebie.-powiedziała dziewczyna i rzuciła kilka kopert na kanapę obok niego. Spojrzał na nią, gdy ta prawie zniknęła z salonu i wtedy wypowiedział jej imię. Wróciła do salonu, lecz nie podchodziła bliżej niego.
-Porozmawiamy?-zapytał uważnie na nią patrząc.
-Mamy o czym? Przecież ja tylko stoję z boku i nie wiem, jak jest.-przypomniała mu jego własne, prywatne i osobiste słowa. Zrobiło mu się przykro.
-Nie chciałem tego powiedzieć.-zaprzeczył.-Ja wcale tak nie myślałem. Uwierz mi..
-Liczy się to, że powiedziałeś. 
-Caren...-wyszeptał jej imię.
-Nie Severin. Nie mam ochoty na rozmowy z tobą. Porozmawiamy, jak przemyślę kilka spraw.
-Jakich?
-Musze przemyśleć, czy ten związek ma jeszcze przyszłość, bo historia z twoją siostrą podzieliła nas bardziej niż jakakolwiek inna.-powiedziała dobitnie. Westchnął. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć, ani jak zareagować. Poniekąd ją rozumiał. Zwariował przez tą historię z Sophie, a ona tylko starała się mu pomóc. Nie docenił tego. Nie docenił jej niesienia pomocy. Skoczek z wyraźnym smutkiem wymalowanym na twarzy, opuścił ich mieszkanie. Nie miał wyznaczonego celu dokąd ma iść. Szedł prosto. Przed siebie i bił się z myślami. Najpierw wiadomość o Sophie, wszystkie wyrzuty sumienia, a teraz jego związek z cudowną kobietą zawisł na włosku. Czemu jak coś się komplikuje, to komplikuje się wszystko? Czemu to życie jest tak skonstruowane? Jaki idiota postawił tak złe karty na jego los? Co zrobił nie tak? Severin zatrzymał się przed placem zabaw. Kilkoro dzieciaków wesoło biegało i krzyczało w niebogłosy. Uśmiechnął się. Przypomniał sobie słowa Caren, która jeszcze niedawno mówiła, że chce mieć małego szkraba. Małego Freunda, który odziedziczy umiejętności i urodę po tacie, ale po matce rozum i nigdy nie pociągnie go do skakania.
-Dzień dobry.-Severin spojrzał w dół, by zobaczyć kto kierował do niego słowa. Obok niego stała mała dziewczynka. Miała conajmniej 7 lat i ubrana była w różową kurteczkę, tego samego koloru spodnie oraz buty, a spod ciemnej czapki wystawały dwa warkoczyki.
-Dzień dobry.-powiedział i szeroko sie uśmiechnął.
-Dlaczego pan jest smutny?
-Pokłóciłem się z bardzo ważną dla mnie osobą.-powiedział po krótkiej chwili.
-Gotuje dobre obiady?-zapytała całkiem poważnie, a Sev cicho się zaśmiał.
-Dobre? To mało powiedziane.
-Umie robić warkoczyki?
-Tego nie wiem, bo mi nigdy nie robiła.
-Hm.. warkoczyki nie są ważne, ale jeśli dobrze gotuje to musi pan ją przeprosić.
-Ona nie ma ochoty na rozmowy ze mną, wiesz?
-No to pan wpadł. Serio. Lipna sprawa.-oceniła.-Niech pan jej kupi misia przeprosia.-pokazała rządek białych ząbków.
-Pomoże?
-Ja bym na to poleciała.-dodała, a skoczek ponownie się zaśmiał.-Siostra mnie woła. Boże, znowu jestem skazana na nią i jej chłopaka.-wskazała paluszkiem na parę siedzącą nieopodal i patrzącą na nich.-Miłego dnia proszę pana.-obdarowała go słodkim uśmiechem.-No i udanych przeprosin. Trzymam za pana kciuki.-dziewczyna odbiegła od niego nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Zazdrościł jej tego. Tego spontaniczego podejścia do życia. Tego dziecięcego świata, w którym żyje się bez problemów. Jednak korzystając z jej dziecięcych rad, skoczek udał się w stronę miasta. A dokładniej do najbliższego sklepu po "misia przeprosia".